
EKSPERYMENT
Z DEMOKRACJĄ
Przemówienie
wygłoszone na uroczystości trzeciomajowej w Malmo i w
Lundzie, 2000.
Szanowni Państwo
Obchodzimy dziś rocznicę
uchwalenia Konstytucji 3 maja. Z tej okazji, chciałbym
odpowiedzieć na jedno proste pytanie: dlaczego jako podstawę
swojego święta narodowego, Polacy wybrali konstytucję,
niewielki tekst, zaledwie 50 stron tej małej książeczki, tekst
prawniczy, którego nikt z nas zapewne nie czytał, tekst,
którego uchwały nigdy nie zostały wprowadzone w życie,
ponieważ obowiązywały tylko przez jeden rok? Chciałbym również uzasadnić jedno
stwierdzenie, a mianowicie, że ta niezwykła książeczka,
nieprzypadkowo została napisana w języku polskim. Nie spadła
ona naszym praojcom z nieba.
Jest ona
wynikiem 400-letniego eksperymentu, który oni, metodą prób i
błędów, przeprowadzili, nierzadko płacąc zań
życiem.
A wszystko zaczęło się w r. 1385 gdy z Węgier do
Krakowa przyjechała jedenastoletnia dziewczynka aby zostać
"królem". Jadwiga była wykształcona, pobożna, piękna,
posiadała wybitny talent muzyczny i była zaręczona z księciem
austriackim. Interesy Polski wymagały jednak aby wyszła za
mąż, za ponad trzykrotnie starszego od niej księcia Litwy,
Jogailę- tak wtedy nazywał się Jagiełło. Oczywiście, buntowała
się, próbowała nawet uciekać z Wawelu lecz po tygodniach
żarliwej modlitwy, przyjęła swój los. Polska połączona z Litwą
stała się największym krajem w Europie, unią wielu narodów,
języków i wyznań.
WIELOKULTUROWOŚĆ Abyśmy lepiej uzmysłowili sobie
jak wielką mozaiką była ówczesna Rzeczpospolita, podam kilka
przykładów z bliskiej mi dziedziny, języka i
szkolnictwa. W Polsce obowiązywały oficjalnie
3 języki państwowe: łaciński, polski i staroruski (proszę nie
mylić z językiem rosyjskim, który powstał w wieku XVIII).
Oprócz tego, w granicach kraju, posługiwano się również
językiem: ormiańskim, tatarskim, ukraińskim, białoruskim,
estońskim, litewskim, pruskim, kaszubskim, niemieckim
i
jidisz. Używano 4 różnych alfabetów:
łacińskiego,
cyrylicy, hebrajskiego i arabskiego. Nawet czas nie był ten
sam dla wszystkich mieszkańców kraju. Gdy Polacy-katolicy
obchodzili święto uchwalenia Konstytucji 3 maja w roku 1791,
prawosławni żyli ciągle jeszcze w kwietniu, dla Żydów był to
miesiąc iyyar, roku 5552 a dla Tatarów ósmy miesiąc, roku
1205, epoki hagira. W Rzeczpospolitej szczególną wagę
przywiązywano do wykształcenia. Początkowo najlepsze były
szkoły protestanckie, dlatego uczyła się w nich młodzież
różnych wyznań z kraju i zagranicy. Wkrótce jednak jezuici
otworzyli 50 szkół, których poziom był bardzo wysoki.
Przyczyniły się one do zwycięstwa katolicyzmu-kontrreformacji.
Znane w świecie były szkoły żydowskie religijne (jesziboty)
jak
i świeckie (haskala). Działali arianie-Bracia Polscy. W
Lesznie przez 30 lat uczył ojciec współczesnej
pedagogiki, uciekinier z Czech, Komeński. Gdy kanclerz
Zamojski otworzył prywatną akademię, obok profesorów Polaków,
wykładali tam także Ormianie, Turcy i Żydzi. Warto także
przypomnieć Stanisława Konarskiego, który założył Collegium
Nobilium w Warszawie, reformował przyklasztorne szkoły pijarów
i jest autorem, czytanych szeroko w ówczesnej Europie książek
:
"O poprawie wad wymowy" i"O sztuce dobrego myślenia".
Nie jest więc przypadkiem, że pierwsze na świecie ministerstwo
oświaty, powstało właśnie w Warszawie.
TOLERANCJA Wszystkie te narody, języki i
wyznania współżyły w miarę zgodnie razem, co w roku 1573
znalazło swój wyraz w niezwykłej na tamte czasy ustawie
sejmowej
o tolerancji tzw. Konfederacji Warszawskiej.
Posłuchajmy najważniejszego zdania
z tego tekstu: "...obiecujemy to
sobie wspólnie (...) pokój między sobą zachować, a dla różnej
wiary i odmiany w
kościelech, krwie nie przelewać, ani się karać wzajemnie
konfiskatą dóbr, pozbawieniem czci,
więzieniem albo wygnaniem"
(Kridl i
in."Polska myśl demokratyczna w ciągu
wieków".Antologia.W-wa,1986.).
Warto również
przytoczyć złotą myśl króla Zygmunta Augusta, który powiedział: nie jestem
królem waszych sumień.
50 lat po
uchwaleniu ustawy o tolerancji, w Europie zachodniej wybuchła
wojna trzydziestoletnia między katolikami a protestantami w
której zginęła prawie połowa mieszkańców Niemiec.
SZLACHTA Kim byli ci, którzy uchwalili tak
niezwykłe prawo? Oczywiście, była to szlachta Mówiąc niedawno o tych sprawach w
języku szwedzkim, używałem słowa "szlachta" nie
tłumacząc go jako "adel". Dlaczego? Dlatego że "adel" oznacza
stosunkowo nieliczną grupę bogatych obywateli państwa. We
Francji odpowiednik polskiej szlachty to 1% wszystkich
mieszkańców, w Anglii 2%, a w Szwecji jeszcze mniej.
Natomiast polska szlachta
osiągnęła aż 15%
populacji a na niektórych terenach, jak np. na Mazowszu,
stanowiła 1/4 ludności.Podobnie było z bogacwem. Wśród
szlachty byli bogaci
ale część jej uprawiała pola tak jak
chłopi,
tylko że siermięgi Nie noszą, lecz kapoty białe w
czarne pręgi, A w niedzielę kontusze. Strój
także szlachcianek Najuboższych różni się od
chłopskich katanek: Zwykle chodzą w drylichach albo
perkaliczkach, Bydło pasą nie w łapciach z kory,
lecz w trzewiczkach,
I żną zboże a
nawet przędą w rękawiczkach.
"Pan Tadeusz", Zaścianek.
Większość szlachty nie posiadała
żadnego majątku, tzw. gołota, i musiała szukać zatrudnienia u
bogatszych współbraci. Pamiętają państwo film "Pan Tadeusz",
iluż tam na dworze Sędziego podkomorzych, kluczników, rejentów
i asesorów. Wszyscy oni jednak, nieżależnie od majętności,
uważali się za równych sobie bo "szlachcic
na zagrodzie, równy
wojewodzie". Między sobą używali zwrotu "panie bracie".
Do
miasta zawsze jechali konno, chćby na kucyku i z szablą u boku
nawet jeśli była to szabla drewniana. Zasada równości
obejmowała również kobiety.
Gdy ojciec
dzielił majątek, córki otrzymywały taką samą część jak i
synowie, dlatego w Polsce wykształcił się typ samodzielnej
kobiety, który trafił do literatury pod nazwą
Herod-baba. Ci z państwa, którzy widzieli
film "Ogniem i mieczem", pamiętają ciotkę Heleny
Kurcewiczównej, która rządziła nie tylko dworkiem, czterema
nierozgarnietymi synami i Heleną ale nawet samym
Bohunem. Nie jest pewne pochodzenie stanu
szlacheckiego. Jedna z teorii mówi, że to potomkowie
Sarmatów, którzy w czasach prehistorycznych podbili te
tereny, inna wywodzi go ze stanu rycerskiego.Każdy z kilkuset
rodów szlacheckich, posiadał swoje godło,
dewizę-zawołanie i tajemniczy herb. Szlachcicem, można było
zostać po spełnieniu pewnych warunków majątkowych, przykładem
mogą być tu bojarowie litewscy lub też w nagrodę za waleczność
jak chłop Bartosz Głowacki.
To właśnie ta
elita narodu uchwaliła zasadę tolerancji i inne prawa, które
zadziwiają swoją nowoczesnością, np: w r.1422-nemini bona
confiscabimus-nie wolno karać konfiskatą majątku w
r.1430-neminem captivabimus-zasada praworządności; nie wolno
więzić bez sądu, w r.1505-konstytucję Nihil novi statuemus-nic
o nas, bez nas i w r.1573-viritim.
KRÓLOWIE Ostatnia z wymienionych ustaw
mówiła, że każdy szlachcic ma prawo wyboru króla jak też i sam
może nim zostać. Podczas elekcji, na pola pod Warszawą,
przyjeżdżało 15 tysięcy przedstawicieli szlachty (zob.rysunek
powyżej). Ustawieni rzędami przy swoich pawilonach
regionalnych wysyłali delegacje, które jeździły dokoła aby
zasięgnąć języka na kogo głosować oraz propagować swojego
kandydata. Gdy osiągnięto jednomyślność, obwoływano nowego
króla. Niekiedy jednak dwóch kandydatów otrzymało równe
poparcie, wówczas elektorzy rozjeżdżali się do domów a
kandydaci między sobą ustalali, najczęściej zbrojnie, kto
powinien zostać królem.
Król polski
zakresem władzy przypominał dzisiejszego prezydenta, był sługą
swoich poddanych. Podczas jednego z sejmów Stefan
Batory, słusznie rozgniewany na przemawiającego posła,
krzyknął: Tace nebulo! tzn. milcz błaźnie! Na co strofowany
spokojnie odpowiedział: nie jestem błaznem, tylko obywatelem,
który wybiera królów i obala tyranów. Królowie elekcyjni stanowili dość
przypadkowy zbiór różnych osobowości.
Na 11 władców, tylko 4
było Polakami. Pozostali to przybysze z Francji, Szwecji,
Węgier i Saksonii. Dwóch z nich było świetnymi
wodzami, dwóch uciekło z kraju, jeden był wybitnym
intelektualistą, którego książkę czytała Europa, jeden umarł z
przejedzenia, jednen miał trzysta dzieci a inny do śmierci
pozostał kawalerem. Bez wątpienia najlepszym królem był Stefan
Batory. A teraz zagadka historyczna: kto
z Państwa poda imiona wymienionych przeze mnie królów, w
nagrodę otrzyma ciekawą książkę J.Tischnera (zarówno w
Malmo
jak i w Lundzie znalazła się osoba znająca imiona tych
królów). Mimo dużych różnic w sprawowaniu
urzędu, żaden z królów polskich nie został pozbawiony tronu,
nie mówiąc już o królobójstwie. Był to rezultat jednomyślności
osiąganej podczas elekcji. Ta jednomyślność w sejmie miała
zapewnić dobrowolne, a nie pod przymusem, przestrzeganie
uchwalonych praw. Staszic odmawiał prawa nazywania się narodem
tym, którzy słuchają tyrana.
KONFEDERACJA Ostatni punkt zbioru praw
szlacheckich "pacta conventa", mówił że szlachta ma prawo, a
nawet obowiązek, zbuntować się przeciwko królowi o ile ten nie
spełni któregoś z punktów przyjętych zobowiązań. Protest taki
nazywano konfederacją. Była to zalegalizowana wojna domowa.
Konfederacje miały miejsce niemal równie często jak i zebrania
sejmowe i przypominały je także swoim przebiegiem.
Niezadowoleni zbierali się w oznaczonym miejscu, spisywali w
punktach przeciwko czemu protestują. Uchwały przyjmowano
większością głosów. Następnie konfederaci przysięgali walczyć
"przeciw wszystkim aż do śmierci". Konfederacja automatycznie
ulegała rozwiązaniu w przypadku spełnienia żądań lub klęski
konfederatów. Doświadczenia w buntach przeciwko
władzy, przydały się w następnych stuleciach
powstańcom.
LIBERUM VETO Ideał jednomyślności podczas
głosowań sejmowych, przetrwał aż do roku 1652. Był to czwarty rok wojny domowej
z Chmielnickim. Po przepisowych sześciu tygodniach obrad
sejmowych, zostało jeszcze kilka wniosków do przegłosowania..
Posłowie zmęczeni, marzyli o powrocie do domów. W sobotę po
południu, marszałek zaproponował przedłużenie sesji. I wtedy
jeden z posłów, cichym głosem powiedział "liberum veto" -
"zgłaszam sprzeciw".
Nikt nie
wiedział kto wyrzekł te słowa ani też przeciwko czemu
protestuje. Marszałek zarządził przerwę.
Następnego dnia część posłów rozjechała się do domów z
przekonaniem że sejm dobiegł końca. Pojechał również niejaki
Siciński, który na polecenie
księcia
litewskiego Radziwiłła, zgłosił sprzeciw.Tymczasem prawnicy
sejmowi znaleźli protest Sicińskiego złożony na piśmie w
kancelarii poselskiej i doszli do przekonania, że nie tylko
przedłużenie sejmu jest niemożliwe ale również cały sejm jest
nieważny. Tak niewinnie zaczęła się katastrofa
Rzeczpospolitej. Sejmy zaczęto zrywać coraz częściej. Za króla
Augusta II na 20 sejmów, zerwano 11. Za jego następcy przez
trzydzieści lat, tylko jeden sejm był ważny. Niemożliwe stało
się powiększenie armii, która liczyła 18 tysięcy żołnierzy,
gdy trzy sąsiednie kraje posiadały armie stutysięczne.
Niemożliwe było również zniesienie samego "liberum veto",
ponieważ zawsze znalazł się ktoś, kto za pieniądze obcych
władców, krzyknął:zgłaszam sprzeciw.
KONSTYTUCJA 3 MAJA To
błędne koło trwało 150 lat. Aż w roku 1788, po ustawowych
sześciu tygodniach, umówieni wcześniej posłowie,
przekształcili sejm w konfederację, która,
jak pamiętamy,
przyjmowała ustawy większością głosów. Sejm ten, zwany
Wielkim, trwał aż cztery lata i na nim uchwalono Konstytucję 3
maja czyli "Ustawę rządową", w której szlachta zdobytymi
przez siebie prawami, dzieli się z pozostałymi stanami
Rzeczpospolitej. A oto jak brzmi fragment dotyczący chłopów
czyli,
jak ładnie powiedziano w tym dokumencie, "ludu
rolniczego": "Lud rolniczy, spod
którego ręki płynie najobfitsze bogactw krajowych źródło,
który najliczniejszą w narodzie stanowi
ludność, (?) tak przez sprawiedliwość, ludzkość i
obowiązki chrześcijańskie, jako i
przez własny nasz interes dobrze zrozumiany, pod opiekę prawa
i rządu krajowego
przyjmujemy".
A wszystko zaczęło się czterysta lat wcześniej gdy do
Krakowa przybyła jedenastoletnia dziewczynka, Jadwiga. Gdy
umierała mając zaledwie 24 lat, mieszkańcy stolicy klęczeli
dokoła Wawelu modląc się o jej zdrowie. Niedawno zaś, papież z
Krakowa, ogłosił Jadwigę świętą.
Konfederacje również
przetrwały do naszych czasów. Ostatnia z nich, pokojowa,
zrzeszająca 10 milionów Polaków, nazwana Solidarnością,
zmiotła z powierzchni Ziemi paranoję zwaną
komunizmem.
Antoni Orzech - maj 2000
-
JAK
CHŁOPI STALI SIĘ
POLAKAMI
Notatki z
prelekcji wygłoszonej na trzeciomajowej uroczystości w
Lundzie, 2001.
Na jednej z poprzednich
uroczystości trzeciomajowych, mówiłem o tym jak Polacy przez
ponad 400 lat budowali demokrację. I. Rzeczpospolita była
największym krajem w Europie, unią wielu narodów, języków,
religii a nawet trzech, różniących się od siebie setkami lat,
kalendarzy. Na wykresie angielskiego historyka Normana Daviesa,
Polska znajduje się na trzecim miejscu pośród krajów, które
wprowadziły system demokratyczny, przy czym te dwa pierwsze to
mała Szwajcaria i Islandia.Warto również przypomnieć
największe osiągnięcie w tej dziedzinie jakim jest ustawa z
r.1573 zwana Konfederacją Warszawską, w której
przedstawiciele różnych wyznań religijnych w Polsce,
zobowiązali się między sobą ”krwie nie przelewać”. Na
zachodzie Europy, pięćdziesiąt lat później, podczas wojny
trzydziestoletniej między katolikami i protestantami, na
niektórych terenach zginęła prawie połowa mieszkańców Niemiec.
Mówiąc o tych sprawach używałem słowa
”Polacy”.
Kim byli ówcześni Polacy?
Otóż, najpierw trzeba powiedzieć, że
było ich bardzo mało. W całej Rzeczpospolitej Polacy
stanowili najwyżej
15 %
mieszkańców.
Następnie, ojczyzną
Polaka mogła być Litwa, dlatego Mickiewicz
pisał „Litwo, ojczyzno moja!”, podobnie Rejtan, Moniuszko,
Orzeszkowa, mogła być nią Ruś jak dla Krasickiego a także
Prusy czy Inflanty.
Polak mógł mieć rodziców litewskich czy ruskich
jak nasz bohater narodowy Kościuszko (Kostiuszko). Nie musiał
znać języka polskiego; generał Henryk Dąbrowski, o
którym śpiewamy w hymnie narodowym, mówił tylko po
niemiecku. Tym bardziej Polakiem mógł być protestant
(był czas kiedy połowa senatu była tego wyznania) ale także
muzułmanin czy wyznawca judaizmu. Jedno tylko było niezbędne,
Polak musiał być szlachcicem. Każdy, kto należał do
szlachty, był Polakiem a kto nie był szlachcicem, nie był też
Polakiem. To dopiero pod koniec XIX w. wymyślono, że liczy się
pochodzenie, język, rasa czy religia. Za czasów
I
Rzeczpospolitej mówiono „gente Lithuani (Rutheni),
natione Poloni (z rodu Litwinów narodowości polskiej). A
Mickiewicz ujął tę myśl obrazowo: „Litwin , Polak (Mazur)
bracia są czyż kłócą się bracia o to że jednemu na imię
Władysław a drugiemu Witowt? Nazwisko jest jedno, nazwisko
Polaków”. (Księgi Narodu i Pielgrzymstwa...)
W I Rzeczpospolitej, pod koniec XVI wieku, na 8
milionów mieszkańców, tylko niecałe 1,5 miliona to byli
Polacy. (Szwecja w tym czasie liczyła 1 mln.
ludności).
A co z resztą?
Kto Polakiem nie był.
Obok większości Żydów i części,
przeważnie niemieckiego mieszczaństwa, Polakami nie byli
chłopi, którzy stanowili aż 70% mieszkańców kraju. Gdyby ktoś
zapytał mieszkającego na ziemiach polskich chłopa kim on
jest? Usłyszałby odpowiedź:
„Ja tutejszy”, albo:„A
juści, katolik jestem i chłop i nic więcej”. Chłopi sami nie
uważali się za Polaków i nie byli za takich uważani przez
szlachtę. Zaborcy dobrze zdając sobie sprawę że Polska
szlachtą stoi, starali się zmniejszyć jej liczbę.
W zaborze rosyjskim, każdy musiał udowodnić swoje
szlachectwo odpowiednim dokumentem oraz posiadaną ziemią,
której większość tzw. gołota (hołota), nie miała. Władcy Prus, Austrii, i Rosji starali się również przeciągnąć
chłopów na swoją stronę Przede wszystkim znieśli pańszczyznę i
przeprowadzili uwłaszczenie chłopów. Dali chłopom ziemię, nic
więc dziwnego, że ci uważali ich za swoich dobroczyńców,
modlili się i śpiewali pobożne pieśni w intencji cesarza i
cara a „Polski bali się niesłychanie, wierząc że z jej
powrotem, przyjdzie pańszczyzna i najgorsza szlachecka
niewola” (W. Witos). Wystąpienia zbrojne przeciw zaborcom,
uważali
za niesłychaną zbrodnię. Pod koniec powstania
styczniowego więcej chłopów współdziałało z Rosjanami niż z powstańcami. Częste
były napady na dwory szlacheckie. A w r.1846, Austrii udało
się podburzyć galicyjskich włościan, którzy pod wodzą Jakuba
Szeli przeprowadzili rzeź szlachty za co przywódca
dostał gospodarstwo na Bukowinie.
Aby zrozumieć takie nastawienie
chłopów, trzeba przyjrzeć się warunkom życia
na
wsi, mentalności jej mieszkańców i stosunkom między
dworem i wsią.
Przede wszystkim
chłop, zanim otrzymał ziemię od zaborcy, nie posiadał
żadnego pola na własność. Za poletko
dzierżawione od pana, całymi dniami musiał odrabiać
pańszczyznę.
Prawie połowa wszystkich domów
w Galicji (41%) składała się z jednej izby, często były to
kurne chaty w których dym wydostawał się przez otwór w dachu a
w zimie snuł się po całej izbie w której mieszkały również
„bydlątka”. Jakość żywności nie była ważna. Liczyła się tylko
ilość; czy wystarczy aby przeżyć.
Jedzono kapustę, groch, cebulę, kaszę,
ogórki. Mięso, jedynie kilka razy do roku.
A ciągle straszył
głód. Ponieważ nie widziano żadnego związku między
uprawą roli
a plonami, wszystko zależało od pogody. Na
przednówku trzeba było głodować
i jeść otręby, korę, kasztany
czy żołędzie. W ciągu całego stulecia, Galicję 5 razy
nawiedziła plaga głodu. W r.1846 zmarło 7% mieszkańców wsi.
Osławioną powolność i lenistwo chłopa można raczej przypisać
niedożywieniu skoro na wiosnę osłabione krowy trzeba było
drągami podnosić aby wyszły na pastwisko.
Przy takim odżywianiu wypijano ogromne
ilości alkoholu. Dziedzic miał prawo pędzenia wódki
(propinacja) i korzystał z niego ponieważ mógł na tym
zarobić. Nawet za pracę płacił wódką.
Z drugiej strony panowała powszechna akceptacja picia,
które powinno być ”regularne i codzienne” ponieważ dodaje
energii i ma właściwości lecznicze. Alkohol podawano nawet
niespokojnym niemowlętom i zdarzało się, że chłopi nie wyszli
do pracy, zanim pan nie postawił wiadra wódki. W połowie wieku
w Królestwie Polskim było 30 tysięcy szynków czyli jeden na
158 osób! A Galicja w 40% zaopatrywała cesarstwo
(Przedlitawię) w alkohol.
Brak higieny był, dla nas,
dziś, niewyobrażalny. Na wsi, jedną i tę samą koszulę,
noszono w dzień i w nocy przez kilka tygodni. Porządnie
myto się tylko raz do roku przed Wielkanocą i to przede
wszystkim ze względów religijnych. W końcu skóra od tego
niemycia była pokryta grubą skorupą brudu. Dla porównania
trzeba dodać że gdzie indziej nie było dużo lepiej. Przeciętny
Paryżanin zażywał kąpieli 2 razy do roku a wyjątkowo czyści
Duńczycy 8 razy. Nie znano też ubikacji. Ziemianie,
jeśli wybierali się w podróż to jeździli z własnymi. Studnie
płytkie, drewniane, używano również do prania i pojenia bydła
; nikt nie słyszał o jakichś tam bakteriach. Chorobę
czy zarazę, uważano za karę boską, której nie należy się
sprzeciwiać a jeśli już leczono, to wodą, miotłą, kwiatem
lipowym, rozgrzanym owsem czy tłuszczem. Chyba że kogoś
dopadła choroba weneryczna, wtedy zakopywano go w nawozie
końskim po szyję i w taki sposób, za karę, niechybnie
umierał.
O wszystkim co ważne na wsi decydował pan. On
wybierał męża dla chłopskich dziewcząt a potem, z rozkazu
zaborców, wybierał spośród wiejskich synów, rekruta do służby
wojskowej, która w Rosji trwała aż 15 lat. Przeważnie jednak
żył w dworku z dala od wsi, w innym świecie, zajęty swoimi
sprawami czyli ucztami, polowaniem, grzybobraniem, procesami z
sąsiadem na którego od czasu do czasu napadał z szablą w ręku
czyli urządzał zajazd. Takie właśnie pasożytnicze życie,
mogliśmy obejrzeć w ekranizacji Pana Tadeusza. Dobrze to
świadczy o Mickiewiczu, że podczas ślubu Zosi i Tadeusza, każe
panu młodemu podjąć decyzję
o uwłaszczeniu siedzących przy
stole, czyściuteńkich chłopów. Ale tak naprawdę, na Litwie
wydarzyło się to 50 lat później i dokonał
tego nie kto inny, jak tylko sam car Aleksander
II.
Chłop był więc takim wielkim
dzieckiem. Bał się pana, czapkował mu, padał do
nóg, całował po rękach a w sercu nienawidził go, gotowy nawet
zabić. Bał się każdej nowości, gdy pojawiły się kosy to
wolał tradycyjnie żąć sierpem. Ziemniaki, które nieraz
ratowały go od śmierci, początkowo nazywał paskudztwem
heretyków. Bał się też Pana Boga który (po
soborze Trydenckim) był surowy, wymagający i za byle co
mógł ukarać. Religię przyjmował jako odziedziczoną po
ojcach. Wierzył też w duchy i w czarownice
; ostatnie pławienie odbyło się pod Stanisławowem w r.
1872(!). Ale wierzył także w stałą obecność i opiekę
bożą, stąd opowieści o Panu Jezusie chodzącym po świecie w
przebraniu a także powszednie, często powtarzane pozdrowienia:
„ostańta z Bogiem” , „Panie Boże, prowadź!” czy „Szczęść
Boże!”.
Zaborcy nadając chłopom ziemię i
zmniejszając liczbę szlachty, liczyli na
szybką germanizację i rusyfikację ludu.
Stało się jednak
odwrotnie. Ich perfidne działania w rzeczywistości sprzyjały
polonizacji wsi. Likwidując stan szlachecki tym samym
doprowadzili do powstania całkiem nowej warstwy społecznej
inteligencji
a ta wykształcona, nastawiona
patriotycznie, postawiła sobie za cel uświadomienie i
wyciągnięcie z nędzy tego „gnoju ziemi” jak poetycko chłopów
nazywała szlachta. Siłaczki i doktorzy Judymowie,
którzy szli pracować na wieś, istnieli naprawdę a nie
tylko na kartach powieści Żeromskiego. Coraz więcej wśród nich
było synów i córek chłopskich. Pomoc inteligentów wieś
przyjmowała bez obawy ponieważ oni nie byli szlachtą.
Nie trzeba dłużej rozwodzić się jak
wiele na tym polu zrobili artyści polscy chociażby
S. Wyspiański, który nie tylko napisał dramat narodowy z wesela
wiejskiego ale i sam również ożenił się z chłopką.
Na przełomie wieków ważną rolę w polonizacji
wsi odegrali politycy tacy jak R. Dmowski
czy W. Witos.
Decydujące znaczenie jednak miały
język i religia, które zresztą zawsze szły ze sobą w
parze; w sławnej Wrześni, to właśnie na lekcjach religii,
dzieci za namową księdza, zaprotestowały przeciwko używaniu
języka niemieckiego. Kościół w swoich modlitwach, pieśniach i
kazaniach, przechował język polski a także dbał o przekazanie
prawdziwej historii, organizując pielgrzymki w miejsca zarazem
święte i patriotyczne, jak Częstochowa i
Kraków.
Znosząc pańszczyznę car i cesarz mieli
nadzieję na dozgonną wdzięczność wsi.
Tymczasem stało się inaczej. Do II.
Rzeczpospolitej, wyzwolonej w r. 1918, chłopi wkraczali
świadomi swej polskości. I tak, po 130 latach, w pełni został
zrealizowany zapis z Konstytucji 3 Maja nadający prawa
obywatelskie ludowi rolniczemu :
„ Lud rolniczy, spod którego ręki płynie najobfitsze bogactw
krajowych źródło,
który najliczniejszą w narodzie stanowi ludność (...) tak
przez sprawiedliwość,
ludzkość i obowiązki chrześcijańskie, jako i przez własny nasz
interes dobrze
zrozumiany, pod opiekę prawa i rządu krajowego przyjmujemy
(...)”
Na podstawie podręcznika A. Chwalby,
Historia Polski 1795-1918, s.670. Kraków 2000.
-------------------------------------
PRZYPISY
Przed rozbiorami
"9/10 narodu czuło się obco i źle w rodzinnym kraju i stan ten
utrwalił się dzięki temu, że klasa uprzywilejowana była dość
liczna aby całą resztę utrzymywać w garści i wyzyskiwać.
Cokolwiek się mówi o demokratyzmie dawnej szlachty, dla
państwa lepiej byłoby mieć arystokrację mniej liczną i pozbyć
się jej w drodze wewnętrznej rewolucji niż czekać pod rządem
owych dwustu tysięcy, aż warstwa rządząca się przeżyje a kraj
rozszarpią zaborcy".
Władysław Konopczyński 1936
"...chłop
utraciwszy poczucie swej człowieczej godności, utracił
oczywiście wszelką inicjatywę i przedsiębiorczość i stał się
martwą masą, której żadne choćby najdrastyczniejsze środki nie
zdołały z odrętwienia poruszyć".
Michał Bobrzyński, Dzieje Polski w zarysie 1879
"...szczyt
niewolnictwa i przesadna wolność zdają się walczyć o to, które
szybciej zniszczy Polskę; szlachta może wszystko na co ma
ochotę; ciało narodu tkwi w niewolnictwie".
Wielka Encyklopedia Francuska" XVIII w.
Chłop polski
"jest niskiej postury i wygląda jakby przedwcześnie przestał
rosnąć. Ma małe szare oczka, krótki nos, zazwyczaj nieco
zadarty; włosy na ogół barwy żółtej, choć czasami ciemniejsze;
oblicze również zółtawe, jakby mocno opalone - co latem
odpowiada stanowi faktycznemu. Sprawia wrażenie przygnębionego
i otępiałego; chód ma ciężki i pozbawiony życia".
Anglik Georg Burnet XIX w.
"Chłop ma
wygląd ponury, cerę prawie czarną od słońca, twarz wychudłą,
głęboko osadzone oczy unikające ludzkiego wzroku. Twarz ta
ginie pod zarostem. Jest średniego wzrostu, raczej przy tym
niski niż wysoki, porusza się powoli - obcy mu wszelki
pośpiech. Całkowita apatia czyni go nieprzystępnym zarówno
radosnym uniesieniom jak i rozpaczy".
"...jemu
samemu przypada w udziale krwawy trud i skąpe zbiory z pola,
które może w każdej chwili utracić".
Francuz Hubert Vautrin XIX w.
-----------------------------------------
Rozbiory oznaczały dla Polski postęp i modernizację
Dorota Wodecka
08.11.2013 , aktualizacja: 08.11.2013 21:46 A A Drukuj

rys. Jacek Gawłowski
Dopiero zaborcy opodatkowują
masowo szlachtę i konstruują mechanizm administracyjny.
Znoszą pańszczyznę, wyzwalając "polskich" chłopów od
Polaków. Reformują gospodarkę. Pod zaborami na terenie
byłej I RP rozwija się infrastruktura i zmieniają się
stosunki społeczne
Cały tekst przeczytasz
w "Magazynie
Świątecznym".
Dorota Wodecka: Czym był dla szlachcica
patriotyzm?
Jan Sowa: Miłością własną. Szlachta całkowicie
utożsamiała Rzeczpospolitą ze sobą, mimo że
stanowiła tylko 10-20 proc. ludności ją
zamieszkującej. Trzeba jej pogratulować
pomysłowości, konsekwencji i bezwzględności w
realizowaniu własnego interesu grupowego.
Jan Kazimierz zrezygnował w 1668 r. z korony
polskiej, bo nie był w stanie przeprowadzić reform
umożliwiających skuteczne rządzenie państwem. Kilka
lat wcześniej w mowie sejmowej przewidywał, do czego
doprowadzi opór szlachty przeciw reformom. Mówił:
"Moskwa i Ruś odwołają się do ludów jednego z niemi
języka i Litwę dla siebie przeznaczą; granice
Wielkopolski staną otworem dla Brandenburczyka ().
Wreszcie Dom Austriacki, spoglądający łakomie na
Kraków, nie opuści dogodnej dla siebie sposobności i
przy powszechnym rozrywaniu państwa nie wstrzyma się
od zaboru".
I tak właśnie się stało prawie dokładnie 100 lat
później.
Co odpowiedziała mu wtedy szlachta?
- Że takie są wyroki niebieskie: tak jak Chrystusa
zamordowano, tak Polska musi upaść, ale
zmartwychwstanie, bo opiekuje się nią Bóg.
Późniejszy mesjanizm romantyczny jest w dużej mierze
echem takiego myślenia szlachty.
Jednak dzieci szlacheckie kształciły się na
Zachodzie. Nie przesiąkały duchem reformatorskim?
- Kiedy w XVIII w. szlachta zauważa, że powracający
z Francji czy Włoch młodzi szlachcice przywożą nowe
idee, zgłasza projekt prawa, które zakazuje wyjazdów
na Zachód. Żeby rozumów nie psuć.
Szlachta, która nie dawała sobie odebrać ani krzty
wolności, sama chciała się ograniczyć, bo
rozpoznawała w tym swój interes. Zdobywanie
doświadczenia i najnowszej wiedzy za granicą zostało
uznane za niebezpieczne dla tradycyjnego porządku.
Przyczyniła się do tego antyintelektualna postawa
szlachty, która rezonuje do dzisiaj w polskim
dyskursie publicznym.
Wystarczy przypomnieć jeden z ikonicznych elementów
projektu IV RP, kategorię "wykształciuchów". PiS
odważył się na jej użycie, wiedząc, że większość
temu przyklaśnie, bo w Polsce brak poważania dla
inteligencji. To paradoks, bo z jednej strony
badania świadczą o tym, że najbardziej prestiżowym
zawodem jest profesor uniwersytetu, a z drugiej -
jesteśmy kulturą głęboko antyintelektualną, która
uważa, że zbytnia ilość spekulacji, wiedzy, namysłu,
racjonalności jest szkodliwa.
Dziś w Polsce mały jest szacunek dla negocjacji,
deliberacji i kompromisu. O ile Anglicy mówią o
"wzniesieniu się do kompromisu", tak jakby mówili o
zdobyciu górskiego szczytu (to reach a compromise),
o tyle w Polsce kompromis kojarzy się z przegraną
(pójść na kompromis). Dzisiejsze społeczeństwa są
zbyt zróżnicowane, aby dać się zamknąć w
jednomyślności. Jeżeli nie pozwolimy na
wyartykułowanie antagonizmów w przestrzeni
publicznej i nie zgodzimy się na ich starcie na
poziomie symbolicznym, "jednomyślność" stanie się
kołem napędowym dla ekstremizmów.
Cechą afirmowanej demokracji szlacheckiej był
egalitaryzm.
- Ale wyłącznie w obrębie jednego stanu - szlachty.
Do tego egalitaryzm obecny w zawołaniu "szlachcic na
zagrodzie równy wojewodzie" był tylko maską
ideologiczną, bo różnice statusu czy wpływu między
najbiedniejszym a najbogatszym szlachcicem były
ogromne.
Już od XVI w. na zachód od Łaby poddaństwo chłopów
powoli znika. Na wschód od Łaby wręcz przeciwnie.
Powstanie styczniowe na Kresach przegrało w dużej
mierze dlatego, że chłopi uważali, że to jest
powstanie Polaków, czyli szlachty, która chciała
bronić swoich interesów, m.in.
prawa do wyzyskiwania chłopów. Dzisiaj dla nas
powstanie Polaków znaczy: powstanie narodu
polskiego, ale wtedy znaczyło: sprawa szlachty.
Rozbiory były jedyną szansą na utworzenie
nowoczesnego państwa?
- Rozbiory wypadają mniej więcej wtedy, kiedy ma
miejsce rewolucja amerykańska i francuska - dwa
wielkie triumfy nowoczesności. Moim zdaniem były
trzecim triumfem - eliminacją resztek tego, co
przednowoczesne i antynowoczesne.
Triumfem Polski?
- Pod wieloma względami oznaczały postęp i
modernizację. Oczywiście w każdym zaborze było
inaczej, ale nie zgadzam się z tezą, że w rosyjskim
była wyłącznie rujnacja i plądrowanie. Przecież
obszar Warszawy i Łodzi był jednym z najlepiej
rozwiniętych gospodarczo obszarów całego imperium
rosyjskiego. To tu powstały pierwsze masowe,
nowoczesne partie polityczne.
Dopiero zaborcy opodatkowują masowo szlachtę i
konstruują mechanizm administracyjny. Dopiero oni
znoszą pańszczyznę, wyzwalając "polskich" chłopów od
Polaków. Reformują gospodarkę. Pod zaborami na
terenie byłej I RP rozwija się infrastruktura i
zmieniają się stosunki społeczne. Ale następuje też
zmiana społeczno-kulturowa - nowoczesność kształtuje
się jako siła antagonistyczna wobec tradycyjnej
tożsamości polskiej.
Zaborcy przeprowadzają jednak te reformy ze
względu na swój własny interes.
- Zgoda. Dążyli do osłabienia polskiej szlachty,
żeby skutecznie rządzić podbitymi terenami. Ale ze
względu na pasożytniczą pozycję szlachty działania
skierowane przeciw niej miały pozytywne skutki. Dla
wszystkich.
W kontekście zaborów myślimy o sobie w
kategoriach ofiary.
- Tymczasem w dużej mierze sami to sobie zrobiliśmy,
a właściwie elity państwa całej reszcie. Zwróćmy
uwagę na mit rozpijania narodu przez zaborców i
okupantów. Szlachta zrobiła to znacznie wcześniej.
Tylko i wyłącznie ona miała prawo do produkcji
alkoholu i nakładała na chłopów obowiązki dotyczące
jego konsumpcji. I jeśli np. chłop się żenił, musiał
kupić od pana określoną ilość alkoholu. Nie mógł pić
w karczmie w wiosce, która nie była własnością jego
pana, ale wyłącznie tam, gdzie zyski z jego picia
czerpał pan. W interesie szlachty było rozpijanie
chłopstwa. Pomyślmy, jaki był nasz własny wkład w
ukształtowanie tego rodzaju rzeczywistości
społecznej. To samo dotyczy rozbiorów, peryferyzacji
Polski i jej upadku gospodarczego.
Bliska jest mi wizja Marii Janion, według której
zjawy z przeszłości nawiedzają nas, a ich pozycja
jest wręcz silniejsza niż żyjących.
I co by nam dziś te zjawy chciały powiedzieć?
- Podpowiadają nam np. tzw. ideę jagiellońską, czyli
przekonanie, że Polska powinna być regionalnym
hegemonem, zwłaszcza na obszarze dawnych Kresów.
Tymczasem zza naszej wschodniej granicy dociera do
nas wiele sygnałów, że mieszkańcy naszego
niegdysiejszego imperium nie tylko nie chcą w nas
widzieć protektorów czy opiekunów, ale aktywnie nas
nie lubią. Wskazuje na to opór wobec polskiej
pisowni nazwisk i nazw miejscowości na Litwie czy
niedawna afera z obrzuceniem jajkami Bronisława
Komorowskiego na Ukrainie.
Zbyt łatwo zapominamy, że "idea jagiellońska" dla
naszych wschodnich sąsiadów oznacza "ideę
kolonialną". Co gorsza, jej zwolennicy w Polsce
widzą w niej alternatywę dla integracji w obrębie
Unii Europejskiej, gdzie nasze państwo nie ma szans
na pozycję podobną do pozycji np. Niemiec. Tego typu
rojenia o potędze były podstawą polityki
zagranicznej PiS-u i Lecha Kaczyńskiego, stąd np.
jego obsesyjne zainteresowanie Gruzją.
Zgodnie z tą logiką Polska prezentuje się zawsze
wobec państw leżących na wschód od niej jako
mediator między Wschodem a Zachodem.
To błąd?
- To następstwo historycznego myślenia np. na temat
roli Polski na Kresach i przekonania, że była
państwem, które przynosiło lepszą kulturę. Tymczasem
projekt kolonialny Polski był nie tylko etycznie
wątpliwy (francuski historyk Daniel Beauvois
pokazuje, że polska ekspansja na wschód oznaczała
nasilenie się tam relacji o charakterze
niewolniczym), ale też niewydajny.
Mamy historycznie głęboko zakorzenione przyzwolenie,
żeby oszukiwać swoje państwo, bo ono nigdy nie było
nasze. Jeżeli ktoś kantuje na podatkach, pobiera
fałszywą rentę, idzie na lewe zwolnienie lekarskie,
nie jest uznawany za oszusta. To jest emanacja
postawy, że państwo to element pasożytniczy, który
nam szkodzi i zagraża. I że im bardziej je
oszukujemy, im więcej pieniędzy zostawiamy sobie w
kieszeni, tym lepiej, bo państwo by je tylko
zmarnowało.
*dr hab. Jan Sowa - ur. w 1976 r., socjolog i
kulturoznawca. Adiunkt w Instytucie Kultury
Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Wydał m.in.
książki ''Ciesz
się, późny wnuku! Kolonializm, globalizacja i
demokracja radykalna'' (2008)
i ''Fantomowe
ciało króla. Peryferyjne zmagania z nowoczesną
formą'' (2011)
Cały tekst przeczytasz
w "Magazynie
Świątecznym".
|