rzechy antoniego                PRZEPISANE 4  -  1 2 3 4 5 6 7

 
 
 

 

 

CD 1

 

Charles Peguy -

WPROWADZENIE

DO MISTERIUM NADZIEI

 

Max Ehrman - DEZYDERATA

 

K. Kawafis - ITAKA i inne

 

HUMOR Z GóR

 

S.J.Lec - MYŚLI

 

HAIKU

 

Xu Zhimo - SAYING GOOD-BYE TO CAMBRIDGE AGAIN

 

Z.Herbert - WILKI

 

Bob Dylan - Love is Jast a Four-Letters Words

 

W. Szymborska MILCZENIE ROŚLIN

O SKUTKACH PICIA

LEPIEJE

 

ANIELSKA PEDAGOGIA

 

W. Szymborska RADOŚĆ PISANIA

 

      CD 2

 

Tadeusz Gadacz - W PODZIEMIACH MĄDROŚCI

 

Agnieszka Osiecka - UCISZ SERCE 2

 

Zbigniew Herbert - PAN OD  PRZYRODY 2

 

PSALMY

 

Jan Błoński - ZDANIE

 

3

 

Tischner MYŚLI

UKRAINA

WSZECHMOCNY I WSZECHŚWIAT

Irański Katyń

O sprzątaniu i bałaganie (entropii)

papież Franciszek LAUDATO SI' 

PAPIEŻ FRANCISZEK O UCHODŹCACH

MUZUŁMANIE - Dekalog ks. Halika

UCHODŹCY-Rozmowa z ekspertem

Polacy są głodni szacunku

 

CD 5

 

 

 

 

Katarzyna Kwiatkowska-Moskalewicz
Magazyn Świąteczny 16.01.2016 01:01 
Prof. Maciej Henneberg - ur. w 1949 r., światowej sławy antropolog, szef nauk anatomicznych na Uniwersytecie w Adelajdzie. Jedyny polski naukowiec, który doczekał się karykatur w "Nature".

Katarzyna Kwiatkowska-Moskalewicz: Co nas kształtuje - geny czy wychowanie? 

Prof. Maciej Henneberg: Cechy biologiczne są determinowane przez geny, ale większość z nich można częściowo zmodyfikować, manipulując środowiskiem. Dziecko dziedziczy wzrost po rodzicach, ale dobrze traktowane urośnie o kilka centymetrów więcej. Podobnie jest z mózgiem.

Zacznijmy od genów. 

- Rodzice mamy pochodzili ze Lwowa. Dziadek był asystentem na uniwersytecie, został nauczycielem gimnazjalnym, żeby więcej zarabiać. Zmarł na hiszpankę. Babcia z trójką dzieci przeniosła się do Wielkopolski. Mama skończyła seminarium nauczycielskie. W czasie okupacji obie pracowały jako służące w niemieckich domach.

Ojciec pochodził z dość znanej warszawskiej rodziny ewangelickiej, mieli wytwórnie sztućców i sreber. Po kampanii wrześniowej trafił do sowieckiej niewoli. Był w Kozielsku, przeżył, bo płynnie znał rosyjski, zatrzymali go jako tłumacza. Pomagał zorganizować armię Andersa. Zgłosił się do niego obdarty młody człowiek po obozie w Workucie. To był brat mamy.

Po wojnie ojciec stwierdził, że jest za stary, by zaczynać nowe życie w Anglii. Jego rodzinę wybito: jeden brat zginął w Auschwitz, drugi był dowódcą Dywizjonu 303, zestrzelono go nad kanałem La Manche. Siostra zmarła na gruźlicę. Jego matka na wieść o wkroczeniu Sowietów 17 września popełniła samobójstwo.

Jak ludzie z taką kartą przyjęli nową władzę? 

- Sceptycznie, ale nie nienawistnie. Rodzice nauczyli mnie, żebym sam oceniał rzeczywistość, bo wszelkie ideologie, szczególnie te mocne, skoncentrowane na sobie, jak komunizm czy katolicyzm, nie są dobre.

W 1963 r. mama zginęła w wypadku. Zaraz potem ojciec umarł na raka. Zamieszkałem u babci i cioci w Poznaniu. Posłały mnie do najlepszego liceum w mieście. Duże zadęcie, nie lubiłem tego, straciłem rok. Wylądowałem w liceum dla pracujących. Było mi lepiej wśród prawdziwych ludzi, z pogmatwanymi życiorysami. Zacząłem się uczyć. By do czegoś dojść, jak chciała mama.

Czyli do czego? 

- Wbiła mi do głowy, że wykształconym ludziom jest lepiej w życiu. Nieważne, czy humanistyka, czy nauki ścisłe, ważne, by samodzielnie myśleć.

Rodzina myślała o medycynie albo politechnice, ale ja się uparłem na biologię. Znowu przez mamę. Wszczepiła mi, że powinienem liczyć tylko na własny umysł, nie wierzyć ślepo w cudze interpretacje. A w biologii mogę dotknąć, zmierzyć, sam sprawdzić, jak się sprawy mają.

Szło mi dobrze, ale czegoś brakowało. Na uniwersytecie pracował wtedy Stanisław Barańczak. Moja ówczesna dziewczyna, obecna żona, namówiła mnie, bym mu wysłał swoje wiersze. Ot, opis życia z drobnych fragmentów codzienności. I on je przyjął do druku! Miałem wieczór autorski, honorarium i byłem rozdarty między humanistyką a naukami ścisłymi.

Po trzecim roku zaproponowano mi kurs antropologii. Uznałem, że to dobry kompromis. Jeszcze w trakcie studiów pozwolono mi opracować serię czaszek z wykopalisk.

Co takiego jest w szkieletach, że połączyły biologię i poezję? 

- Pozwalają wywołać umarłych. Oglądam ślady w kościach i wiem, co człowiek przeszedł. Widzę całą prawdę, a nie to, co ktoś chciał powiedzieć.

O, przepraszam, mój doktorant właśnie śle rozpaczliwe SMS-y z piwnicy w Pompejach. Miał zbadać dwa konkretne szkielety, ale zapomniał ich numerów.

Szkielety dają nam zrozumienie życia. Prawdziwych ludzi.

 
A co to jest człowiek? 

- Do dzisiaj nie wiemy. Nie da się zdefiniować człowieka jako uśrednionej jednostki, określić, czy powinien mieć 150 czy 180 cm wzrostu, szerokie czy wąskie barki. Człowiek to zespół istot, które ze sobą współdziałają, czasami się gryzą, ale zawsze muszą dopasować się do świata, by przetrwać.

Istotą człowieczeństwa jest system sprężeń zwrotnych między zdolnościami umysłowymi, sprawnością komunikacji, wychowaniem, zachowaniem seksualnym, technologiami, budową ciała. To wszystko nieustannie się zmienia. Człowiek jest dynamicznym procesem.

Najważniejsze w człowieczeństwie jest współdziałanie i używanie intelektu do rozwiązywania zadań. Nie mylić z myśleniem.

Jak to? 

- Człowiek kiepsko myśli. Nasz mózg nie wyewoluował, żeby myśleć, lecz zapamiętywać i imitować. Jesteśmy świetnymi imitatorami, jak wszystkie małpy. Małpowanie tych, którzy przeżyli, zapewniało przetrwanie. A im więcej zapamiętam z tego, co mnie otacza, tym łatwiej mi będzie się orientować i w razie czego uciec.

 


 



Więc co nas uczyniło wyjątkowymi? 

- Nie rozwój mózgu, nie wyprostowana postawa, lecz to, że w przeciwieństwie do innych dużych małp ludzie zaczęli współdziałać w wychowywaniu dzieci. Nie tylko samce i samice, ale też babcie, ciotki.

Dziecko ma większe szanse na przeżycie, gdy opiekuje się nim dwoje rodziców. A samce nie muszą walczyć o dostęp do samicy w okresie jej płodności, bo wiążą się z partnerkami na dłuższy czas. To widać po zębach. Samce małp mają ogromne ostre kły i wielkie szczęki, żeby straszyć konkurencję. Ale żyjący 4,5 mln lat temu Ardipitek ramidus ma małe kły, co wskazuje, że samce przestały rywalizować.

Zachowanie samic też się zmieniło. Większość małp uprawia seks tylko w okresie owulacji, potem tracą zainteresowanie. Kobiety mogą uczestniczyć w życiu płciowym praktycznie zawsze. To było konieczne przy wspólnym wychowywaniu dzieci, bo przywiązywało partnera.

Dzieci inaczej rosły: chłopcy nie musieli już mieć wielkiego pyska, zmniejszyły się różnice międzypłciowe. Zaczęły się budować inne stosunki społeczne. Jeden człowiek niewiele zdziała, więc pojawiło się współdziałanie, bez którego nie byłoby ani kultury, ani technologii.

Rodzina fundamentem człowieczeństwa. Konserwatyści się ucieszą. 

- To fakt biologiczny. Na sobie doświadczyłem, że dziecku bez rodziców trudniej przeżyć.

A dużo w nas zostało z istot pierwotnych? 

- W zasadzie wszystko. Bardzo się od australopiteka nie różnimy. Źle się czujemy, jeśli czegoś nie dotykamy. Z rękami w górze człowiek czuje się bezbronny. To mamy od małp, które musiały się trzymać drzewa.

I emocje. Nie reagujemy logicznie, lecz odruchowo, impulsywnie. To są reakcje zwierzęce.

Jeszcze czarno-białe widzenie świata. 

- Ludzie chcą mieć wszystko zaszufladkowane. Na sawannie trzeba było szybko zdecydować, czy to zbliża się potencjalny obiad, czy ktoś, kto nas zje. Nie lubimy odcieni szarości.

Ani zmian 

- To zależy. Nie lubimy zmian, bo łatwiej raz się czegoś nauczyć i tego się trzymać. Z drugiej strony manipulujemy otoczeniem, chcąc narzucić swoje porządki - to zupełnie inaczej niż u małp. Dlatego chłopcy malują graffiti na zabytkowych budynkach.

 

Zamiast zrozumieć, chcemy ukształtować świat wedle tego, co nam się wydaje. Uwielbiamy linie proste, choć one w naturze nie istnieją.

A religijne skłonności skąd się wzięły? 

- To efekt uboczny ewolucji mózgu, który aktywował dopaminę potrzebną do podejmowania decyzji i ruchów w pionie. Dopamina rozwija wyobraźnię. Mieści się w płatach czołowych, a w większości kultur sprawy duchowe dzieją się nad głową: w niebie, na szczycie góry.

Luteranie cieszą się, gdy nauka potwierdza naturalną skłonność człowieka do duchowości, za to katolicy mają z tą teorią problem.

 


 



Karierę naukową rozpoczął pan za Gierka. 

- Zostałem asystentem na uczelni, ale nie chciano mi otworzyć przewodu doktorskiego, bo nie zapisałem się do PZPR.

Z punktu widzenia ewolucji powinien się pan zapisać: tak robili wszyscy, bo to pomagało przeżyć. 

- Chciałem być niezależny.

Niezależność idzie w poprzek ewolucji? 

- Nonkonformizm jest na ogół karany. Nawet u małp, jeśli któraś za bardzo podskakuje, to jej przyłożą. Ale zdarza się w przyrodzie, że niektóre osobniki są mniej skłonne do kopiowania.

I pojawia się "Solidarność". 

- Nieoczekiwanie. Latem 1980 roku prowadziłem wykopaliska. Kiedy Wolna Europa poinformowała o Porozumieniach Sierpniowych, zostawiłem wszystko i wróciłem do Poznania. Założyliśmy "Solidarność" na uniwersytecie. Napisaliśmy projekt ustawy o demokratyzacji życia akademickiego. Te zasady przetrwały do dziś: wybory władz uczelni, ograniczona do dwóch kadencyjność rektora, zasada, że rady wydziału podejmują najważniejsze decyzje.

A potem wprowadzono stan wojenny.

Dlaczego karnawał wolności trwał tak krótko? 

- Ludzie nie działają logicznie. Nadal jesteśmy zwierzętami powodowanymi przez emocje. Potrafimy współpracować w imię wspólnego dobra, ale entuzjazm szybko opada. "Solidarność" osiągnęła niektóre z krótkoterminowych celów, ale szara codzienność się od tego nie poprawiła. Ludzie zmęczyli się stanem niezwykłości.

Zostałem internowany, po zwolnieniu uprzykrzano mi życie. Były rektor Benon Miśkiewicz, którego wyrzuciliśmy podczas strajku, został ministrem nauki. Usłyszałem, że mogę zapomnieć o stanowisku docenta. Żonę zwolniono z AWF, zajęła się szyciem sukni ślubnych. Interes szedł dobrze, ale inspekcja podatkowa nie dawała żyć prywatnej inicjatywie.

Zaproponowano nam bilet w jedną stronę.

Do Teksasu. 

- Pierwszy raz pojechałem na tamtejszy uniwersytet w 1978 roku. Już wtedy namawiano mnie, bym został, ale nie chciałem. W Polsce miałem więcej swobody.

 

Słucham? 

- W Teksasie było bogato, ale krępowały układy, podział na ważniejszych i mniej ważnych profesorów. Na poznańskiej antropologii zespół był młody, ambitny. Pensje były niskie, za to mieliśmy mniej biurokracji i dużo czasu na badania.

 


 


Najbardziej interesowała mnie ewolucja, zmienność naszego gatunku. Chciałem być bliżej ludzi, którzy są bardzo zróżnicowani, dlatego przeniosłem się do RPA. Tam toczyła się właśnie ostra dyskusja, co to jest człowiek, jakie prawa mu przysługują. Była połowa lat 80., apartheid chwiał się w posadach. Czułem się prawie jak w domu.

Trwały strajki, wiece. Uniwersytety w Kapsztadzie i Johannesburgu miały specjalne biura, które pomagały czarnym kandydatom dostać się na studia. Phillip Tobias, po którym objąłem największy w Afryce instytut anatomii, był znanym działaczem przeciwko segregacji rasowej. Gdy przechodził na emeryturę, dostałem od niego odręczny liścik, bym się zgłosił do konkursu na jego stanowisko.

W laboratorium w Johannesburgu zgromadzono setki szczątków naszych przodków, od prawie 4 mln do 100 tys. lat temu. Te skamieliny były na wagę złota. Nabrałem doświadczenia, a potem pojechałem do Australii, gdzie też są prehistoryczne szczątki, choć mniej niż w Afryce.

Bo Afryka to kolebka ludzkości? 

- Amerykanie, którzy tak długo mieli rasizm u siebie, potem przegięli w drugą stronę i chcieli na siłę udowodnić, że wszyscy pochodzimy z Czarnego Lądu. Badacze tam jeździli, bo na to najłatwiej można było zdobyć fundusze.

W Afryce były dobre warunki do rozwoju człowieka, ale przecież nie tylko tam. W Chinach jest coraz więcej odkryć, ale trzyma się je pod korcem, bo nie pasują uczonym do tez. Z Indonezji mam szczątki datowane na 1,9 mln lat.

Tam zaczyna się tajemnicza historia z Hobbitem. 

- W październiku 2004 r. zadzwonił do mnie australijski dziennikarz z prośbą, żebym skomentował rewelacje o nowym gatunku człowieka, które właśnie ogłosiło "Nature". Na indonezyjskiej wyspie Flores zidentyfikowano dalekiego krewnego Homo erectusa , który miał niewielką puszkę mózgową i karzełkowaty wzrost. Odkrywcy, półżartem, nazywali go Hobbitem.

Była siódma rano, poprosiłem o kilka godzin. Przestudiowałem pomiary z artykułów i od razu coś mi nie grało. Wiele lat badałem patologie kostne, miałem też pod ręką prace kolegi Greka, który opisywał mikrocefalie z Krety. Wyniki zgadzały się z tymi z "Nature". Pomyślałem, że to po prostu pokurcz z wadą rozwoju. Powiedziałem o tym w radiu i rozpętała się burza.

Dwa miesiące później pojechaliśmy do Yogyakarty. Na pierwszy rzut oka te kości rzeczywiście wyglądały niezwykle, ale zaczęliśmy mierzyć i stało się oczywiste, że Hobbit to żaden nowy gatunek hominidów.

Jak zwykły mikrocefalik wylądował w prestiżowym czasopiśmie jako sensacyjne odkrycie? 

- Mike Morwood był archeologiem na małym australijskim uniwersytecie. I bardzo chciał coś znaleźć. Pojechał na wykopaliska na Flores. Parę lat wcześniej znaleziono tam kamienne narzędzia datowane na milion lat. Badacze mieli więc nadzieję, ale kopali wiele miesięcy bez rezultatów. Zniechęcony Morwood wyjechał. Jego zmiennik leżał chory w hotelu, gdy robotnicy zawiadomili go o znalezionych kościach. Telefonicznie poinformował Morwooda, że wykopali szkielet niepodobny do innych. Australijczyk poprosił o zwiększenie funduszy. I ogłosił wielkie odkrycie, zanim zobaczył kości. Po publikacji w "Nature" było za późno, by się przyznać do błędu.

Potem jeszcze ta plomba. 

- Na przełomie lat 60. i 70. dorabiałem jako asystent dentystyczny. Po powrocie z Yogyakarty dokładnie przyjrzałem się zębom, które miałem na zdjęciach. "O mój Boże!" - pomyślałem. Wśród ciemnej zębiny było widoczne wypełnienie drugiej klasy.

To znaczy? 

- Że dentysta musi wyborować po obu stronach zęba, by zakotwiczyć plombę. A pierwszy dentysta pojawił się na Flores w 1934 roku. Od czasu, kiedy to ogłosiłem, nie mam dostępu do szczątków.

Spór o Hobbita trwa już 11 lat. 

- Wystarczyłoby zrobić analizę materiału wypełniającego ząb i wszystko byłoby jasne. Ale już zadziałał system sprzężeń zwrotnych: kolega z brytyjskiego Natural History Museum poparł odkrycie, bo to podnosiło status antropologii w jego placówce. Amerykańscy paleontolodzy też, bo "nowy gatunek człowieka" wzmacniał ich pozycję w walce z wpływowymi kreacjonistami.

 

Wszystkim było wygodnie poprzeć tę teorię. 

- Opłaca się ogłosić odkrycie nowego gatunku, bo za to są nagrody, a za rozwagę nikt nikogo nie ceni.

W 2008 r. z przyjacielem, dziennikarzem Johnem Schofieldem napisaliśmy książkę "Pułapka Hobbita". Uważałem, że to nie jest po prostu pojedyncza pomyłka uczonych, ale konsekwencja nacisków władz uniwersytetów na badaczy, by osiągali spektakularne sukcesy. Gdyby nie punktacja, konkursy grantowe, awanse za publikacje w prestiżowych czasopismach, naukowcy mogliby się spokojnie zastanowić nad znaleziskiem. I sprawdziliby skład chemiczny zęba.

Żyjemy w kulturze, w której powiązania zaczynają odgrywać większą rolę od swobody jednostki. Dlatego zamiera postęp, poszukiwanie nowej wiedzy.

 


 



A wydawałoby się, że trwa boom technologiczny. 

- Komercyjny postęp technologii jest mylący. Proszę wymienić ważne nowe pomysły z ostatnich 20 lat. Jeśli nawet komuś coś się przypomni, szybko się okazuje, że wymyślono to znacznie wcześniej.

Telefony komórkowe są oparte na koncepcji z lat 50., samochód z silnikiem spalinowym wymyślono 120 lat temu. Owszem, lusterka można teraz regulować elektrycznie, ale wciąż to ta sama maszyna.

Straciliśmy możliwość produkowania niezależnej wiedzy. Pojedynczemu pracownikowi uczelni nie zależy już, by wnieść coś nowego do nauki. Chce wydać książkę, bo to pomaga w awansie. Na problem badawczy patrzy się w kategoriach "czy to się da opublikować".

Czym to się skończy? 

- Ludzie w okresie zbieracko-łowieckim żyli w małych społecznościach, rzadko się porozumiewali, więc musieli kombinować. Kiedy myśliwy szedł na polowanie, wymyślał nowe sposoby na zdobycz, bo każde zwierzę zachowywało się trochę inaczej. Gdyby poprzestał na tym, czego nauczył go tatuś, umarłby z głodu. Teraz wystarczy robić dobrze to, co szef każe, i wszystko będzie OK. Bo funkcjonujemy w coraz większych społecznościach, a przecież mózg ewoluował po to, żeby imitować i zapamiętywać. Zdolność do oryginalnych pomysłów była na dalszym miejscu.

Wielu w Polsce nie mówi, co chciałoby robić, ale że chce etatu. A etat polega na tym, że przez osiem godzin dziennie pięć dni w tygodniu wykonuje się to, co każą. Samemu myśleć nie trzeba. Sfera wolności zostaje ograniczona do wyboru modelu komórki.

Ale skoro mózg od zawsze imitował, dlaczego nagle stało się to groźne? 

- Kiedyś skłonność do imitacji ratowała życie. Ale to jak z jedzeniem: w dzisiejszych czasach zamiast pomagać, szkodzi, bo już nie potrzebujemy tyle energii, więc rozwinięta część ludzkości je za dużo.

Trzeba zmienić sposób działania społeczeństw, by ludzie zaczęli myśleć niezależnie. Na uczelniach młode umysły należy uczyć myślenia, zamiast pakować im do głów dane potrzebne do zdania testu.

I nie można wszystkiego sprowadzać do gospodarki. Pewien australijski polityk powiedział w parlamencie, że nauka to sposób zamieniania wiedzy na pieniądze.

 


 



Podobnie twierdzi nasz nowy minister nauki. 

- Edukacja narodowa, patriotyzm uratowały Polaków przed utratą tożsamości, a nie da się ich wycenić i kupić. Wolny rynek nieźle zaspokaja wiele ludzkich potrzeb, ale uczelnie wyższe powinny kształtować to, co w człowieku pozamaterialne. A teraz liczy się, by wyprodukować jak najwięcej absolwentów.

 

Polska nauka ma się źle. 

- Złożyło się na to kilka tendencji. Po pierwsze, w przeciwieństwie do wschodnich Niemiec czy Czechosłowacji Polska nie ograniczyła działalności aparatczyków naukowych. Tak jak w PRL eksponowane stanowiska zajmują ludzie, którzy nie są rzetelnymi badaczami, ale mają wpływy, tworzą swoje sieci i wyznaczają akademickie trendy.

Po drugie, w czasie transformacji zastąpiono jedną ideologię drugą. Do starej sitwy dołączyli karierowicze, którzy pozycję zawdzięczają układom z Kościołem katolickim.

Na Zachodzie też istnieją grupy interesów, ale jest ich tak wiele, że można robić swoje, balansując między nimi. Jest też więcej uczelni, łatwiej zmienić środowisko. A my mamy nieruchliwą kadrę, kolejny przeżytek po PRL. Konkursy są krojone pod "naszego" kandydata. Ludzie zaczynają studia i zostają profesorami na tym samym wydziale. Nie ma niezależności jednostki.

 


 



A po trzecie? 

- Ślepe kopiowanie zachodnich wzorców. Na uczelniach w USA rządzą skostniałe układy, ale kraj jest duży i bogaty, stać ich na kupowanie talentów. Niemniej amerykański system nie jest dobry.

Ponieważ? 

- Uczelnia jest prowadzona jak przedsiębiorstwo. Kieruje nią tzw. trust, niczym zarząd w korporacji. Tych kilka, czasami kilkanaście osób o wszystkim decyduje. Wyznaczają rektora, który pełni funkcję dyrektora generalnego, wskazują dziekanów. Profesor jest wynajmowany do wykonania określonych zadań. Działalność akademicką zawężono do prowadzenia zajęć i promowania doktoratów.

W Ameryce nie chce się uczyć ludzi samodzielnego myślenia. Bo wtedy nie będą kupować nowych modeli komórek, tylko zaczną kombinować. A po co? Mają pracować i nie kwestionować zadań od szefa.

A w Polsce wskutek skopiowania zachodniego systemu krótkoterminowych grantów i punktów naukowych kurczy się demokracja akademicka. Posiedzenia rad wydziału stały się formalnością. Zamiast dyskutować o dorobku naukowym, liczymy punkty.

Punkty za publikacje miały służyć bezstronnej ocenie naukowca. 

- By opublikować pracę w dobrym światowym czasopiśmie, trzeba przejść przez recenzję. A recenzenci nie przepuszczą pracy, która jest prawdziwie nowatorska.

Dlaczego? 

- Pomijając wszystko inne, choćby dlatego, że sami musieliby się czegoś nowego nauczyć i zmienić metodę badań, a ludzie, jak mówiliśmy, niechętnie wychodzą ze sprawdzonych schematów.

Są prace naukowe, które zyskują uznanie dopiero po latach. Tak było z badaniami Robina Warrena i Barry'ego Marshalla. W 1982 r. odkryli bakterie Helicobacter pylori powodujące wrzody żołądka. Prestiżowe czasopisma odrzuciły wyniki. Ale w 2005 r. dostali za to odkrycie Nobla i temat stał się modny. Teraz na wszystkich uniwersytetach bada się Helicobacter pylori . 

Na polskich uczelniach też królują modne tematy. 

- Polska nauka włączyła się w nurt zachodniej jako ubogi kuzyn. A przebić się trudno, bo nasze uczelnie są spoza światowych układów. Pozostało więc kopiowanie tego, co za granicą już zrobiono.

Oksford i Cambridge zawsze są w pierwszej piątce światowych uniwersytetów, bo dbają o demokrację akademicką. W końcu kształcą elity państwa, a te w założeniu mają myśleć niezależnie. Taki też był etos profesora w II RP. Ale zamiast brać przykład z najlepszych, wzięliśmy kurs na zachodnią przeciętność. W Polsce stara tradycja akademicka nakazywała traktowanie doktoranta jako wykwalifikowanej jednostki zdolnej do prowadzania samodzielnych badań. W Europie Zachodniej, wzorem Ameryki, zaczyna się patrzeć na doktorantów jak na wyrobników. Promotor nazywa się supervisor, czyli nadzorca, i mówi doktorantowi, co ma robić. Bo chce mieć podwładnych posłusznych, a nie niezależnych.

 


 



 

Jak uratować nasze uniwersytety? 

- Powinno się odłączyć habilitacje od przedłużenia etatu. Dziś przepycha się coraz gorsze prace, żeby nasz kolega nie stracił posady. A to prowadzi do gnuśnienia kadry naukowej. Trzeba też usunąć punkty i oceniać rzeczywistą wartość intelektualną pracownika.

A może nie da się tego zrobić. 

- Główny błąd ludzi XXI wieku polega na tym, że ustalamy zasady działania, które mają ograniczyć zło, zamiast promować dobro. Gdy jeden gość wysadzi samolot, zaraz nas wszystkich rozbierają na lotniskach. Takie negatywne podejście nie zachęca do osiągania wyżyn, bo system sprawdza, czy ktoś zrobił minimum i nie popełnił przy tym przestępstwa. Większość ludzi może jest leniwa, ale na ogół w miarę uczciwa. Zamiast ciągle wprowadzać ograniczenia, trzeba postawić na to, co w człowieku pozytywne. Ale dawna zasada, że człowiek jest niewinny, póki mu się nie udowodni winy, została odwrócona: teraz każdy musi udowadniać swoją niewinność. A to hamuje rozwój.

Czyli nie ma nadziei? 

- Uniwersytet a la Akademia Platońska w końcu się odrodzi. Jako stowarzyszenie osób, które chcą badać i powiększać wiedzę, więc działają razem. W Australii zarejestrowaliśmy Guild of Scholars, czyli cech uczonych, jak w średniowieczu. Naturalnie nie jest to proste. Potrzebny jest czas i fundusze.

Zastanawiam się. Może by wrócić na starość do Polski i wesprzeć uniwersytecką demokrację? Ale jak będę profesorem w, powiedzmy, Toruniu, nie będą na mnie zwracać uwagi.

Na Zachodzie? 

- W Polsce! Gość był niby taki dobry, ale wrócił z zagranicy na polską uczelnię, do marnych płac, musiało mu coś w życiu nie wyjść
.

-------------------------------------------------------

      Parmenides z Elei  V w.p.n.e. grecki filozof.

  • Bądź szczery w tłumie, a szybko cię zadepczą.
  • Bogowie opuszczają tych, którzy nie potrafią sprzymierzyć się z losem.
  • Byt jest, a niebytu nie ma.
  • Ciało musi być godne głowy.
  • Dusza i ciało są jak małżeństwo, dlatego muszą zestarzeć się równocześnie.
  • Gdyby nagana była mi obojętna, nie zważałbym także na pochwały.
    • Źródło: Leksykon złotych myśli, wyboru dokonał Krzysztof Nowak, Warszawa 1998.
  • Istota cierpienia jest nie do poznania, chociaż jest nam wszystkim wspólna.
  • Jest to, co jest, a nie ma tego, czego nie ma.
  • Każdy człowiek na świecie nawet w cierpieniu kocha życie.
  • Kiedy jesteśmy szczęśliwi, jesteśmy zawsze dobrzy, lecz kiedy jesteśmy dobrzy, nie zawsze jesteśmy szczęśliwi.
  • Kobieta swoim pocałunkiem przezwyciężyć może nawet śmierć.
  • Kto chce zguby, niechaj zawierzy człowiekowi.
  • Kto nie ma o czym mówić, rozprawia o niczym.
  • Kto pięknie śni, ten potem przeklina poranek.
  • Kula najdoskonalszy kształt nie ma początku ani końca.
  • Lubimy przeważnie tych, którym się nie wiedzie. Kochamy tych, którzy już nie mają szans na powodzenie.
  • Milczenie to najtrudniejsza i najdoskonalsza zarazem sztuka.
  • Szlachetny człowiek wymaga od siebie, prostak, od innych.
  • Sztuka jest cudownym zaklęciem, jak czarodziejska fujarka potrafi nas od złego uwolnić.
  • Trud człowieka uczciwego zawsze zaowocuje.
  • Tyle jest rodzajów szczęścia, ile ludzkich miar.
  • W szlachetnych sercach nie ma miejsca dla zawiści.
  • Wielkość człowieka mierzy się wielkością wolności.
  • Wierzę w poezję, miłość, śmierć, dlatego właściwie wierzę w nieśmiertelność.
  • Wady są wszystkim ludziom jednakowe.
Cz. Miłosz, ZAKLĘCIE
Piękny jest ludzki rozum i niezwyciężony.
Ani krata, ni drut, ni oddanie książek na przemiał,
Ani wyrok banicji nie mogą nic przeciw niemu.
On ustanawia w języku powszechne idee
I prowadzi nam rękę, więc piszemy z wielkiej litery
Prawda i Sprawiedliwość, a z małej kłamstwo i krzywda.
On ponad to, co jest, wynosi, co być powinno,
Nieprzyjaciel rozpaczy, przyjaciel nadziei.
On nie zna Żyda ni Greka, niewolnika ni pana,
W zarząd oddając nam wspólne gospodarstwo świata.
On z plugawego zgiełku dręczonych wyrazów
Ocala zdania surowe i jasne.
On mówi nam, że wszystko jest ciągle nowe pod słońcem,
Otwiera dłoń zakrzepłą tego, co już było
Piękna i bardzo młoda jest Filo-Sofija

I sprzymierzona z nią poezja w służbie Dobrego.
Natura ledwo wczoraj święciła ich narodziny,
Wieść o tym górom przyniosły jednorożec i echo.
Sławna będzie ich przyjaźń, ich czas nie ma granic.
Ich wrogowie wydali siebie na zniszczenie.

===================================

 

Piotr Cieśliński, fizyk matematyczny, szef Działu Nauki "Wyborczej"

 

Ma niezbyt dużą moc i taką sobie sprawność (z zamianą energii na użyteczną pracę lepiej sobie radzą silniki Diesla), ale pracuje bez przerwy nawet przez 100 lat. W tym nie dorównuje mu żadna skonstruowana przez człowieka pompa.

 

SUPERPOMPA
Serce można przyrównać do elektryczno-mechanicznej pompy, która odbiera krew z ciała i przetacza ją do płuc, aby się utleniła, a potem wypycha z powrotem do sieci naczyń krwionośnych (łącznie mierzą ponad 160 tys. km, tj. są czterokrotnie dłuższe niż obwód ziemskiego równika). Codziennie pompuje 9 tys. litrów krwi i kurczy się 100 tys. razy (ok. 2,8 mld razy w ciągu całego życia).

TLENU!
Serce jest mniej więcej rozmiaru pięści, waży 250-300 g i zużywa ok. 30 ml tlenu na minutę (w jednym oddechu wciągamy do płuc ok. 120 ml tlenu). Jego większa część leży po lewej stronie od mostka.

MOUNT EVEREST ŻYCIA
Moc, z jaką serce tłoczy krew, wynosi tylko ok. 1,4 W. Ale w ciągu całego ludzkiego życia wykonuje taką pracę, jaka jest potrzebna na wniesienie 40-tonowego tira na Mount Everest.

LEWĄ MARSZ!
Lewa komora serca, która wpycha krew do całego ciała, wykonuje siedem razy większą pracę niż prawa, która pompuje krew do mniejszego obiegu płucnego. Lewa komora więc wytwarza znacznie wyższe ciśnienie i w związku z tym musi być bardziej wytrzymała - ma o pół centymetra grubszą ścianę.

KTO PILNUJE RUCHU
Cztery zastawki - dwie oddzielają przedsionki od komór, trzecia umieszczona jest w aorcie, a czwarta w tętnicy płucnej. Pełnią funkcję podobną do tej, jaką w silniku samochodowym wykonują zawory. Otwierając się i zamykając w odpowiednim momencie pracy mięśnia, dbają o to, by krew poruszała się tylko w jedną stronę - jak samochody po ulicy jednokierunkowej.


CO NADAJE RYTM
Rolę naturalnego rozrusznika odgrywa węzeł zatokowo-przedsionkowy, który znajduje się w ścianie prawego przedsionka. Jego komórki cyklicznie wytwarzają impulsy elektryczne, które pobudzają serce do skurczy. Ich potencjał rośnie i spada mniej więcej o 100 mV wskutek tego, że przez błonę komórkową przepływają dodatnie jony, wapnia i potasu (raz w jedną, raz w drugą stronę, bo różnica potencjałów wewnątrz i na zewnątrz komórki otwiera i zamyka różne kanały jonowe w błonie komórkowej).

CO SŁYCHAĆ W PIERSI
W pobliżu zastawek i we wstępującym odcinku aorty przepływ krwi ulega zaburzeniu. Turbulencje generują fale akustyczne - szmery, dobrze słyszane przez stetoskop.

JAK W SILNIKU
Średnio 20 proc. energii, która jest produkowana w mitochondriach serca (komórkowych elektrowniach), zużywane jest do pompowania krwi. Reszta tracona jest na ciepło, które unosi krew. Podobną sprawność - tj. ułamek energii zamienianej na użyteczną pracę - mają silniki benzynowe. Ale np. diesle są lepsze.
 

25 UDERZEŃ NA SEKUNDĘ
Z badań wynika, że liczba skurczów serca w ciągu całego życia jest zbliżona u wszystkich ssaków. Stąd długość ich życia jest powiązana z szybkością pulsu. Generalna zasada mówi, że im serce szybciej bije, tym życie jest krótsze.

Żółw, którego serce kurczy się zaledwie sześć razy na minutę, ma szansę dożyć aż 177 lat, podczas gdy mysz, której serce pędzi z prędkością 240 uderzeń na minutę, żyje maksimum pięć lat. Rekordzistą jest ryjówek etruski - najlżejszy (jego masa nie przekracza 2 g), a także jeden z najmniejszych ssaków (mierzy 4 cm), który żyje tylko ok. 1,5 roku. Jego maksymalne tętno sięga ponad 1,5 tys. uderzeń na minutę, czyli serce ryjówka pędzi jak oszalałe, wykonując 25 pełnych skurczów i rozkurczów na sekundę.

Jednym z wyjątków od tej reguły jest człowiek, który ze swoimi 70 uderzeniami na minutę powinien zgodnie z tą regułą żyć średnio nie więcej niż dwadzieścia kilka lat. Ale długość ludzkiego życia jest ponadtrzykrotnie wyższa, m.in. dzięki medycynie.

 http://wyborcza.pl/

----------------------------------------------------------------------

 Papież Franciszek 

http://www.gify.net/data/media/373/serce-ruchomy-obrazek-0551.gif MIŁOSIERDZIE TO IMIĘ BOGA                                                    

Do tego, by przyznać centralne miejsce miłosierdziu, które stanowi dla mnie najważniejsze przesłanie Jezusa, dojrzewałem stopniowo podczas mojego życia kapłańskiego. str.24
 

Tak, ja wierzę, że to są czasy miłosierdzia. 

Kościół ukazuje zranionej ludzkości swoje matczyne oblicze, swoją twarz mamy.

Nie czeka, aż zranieni zapukają do jego drzwi, idzie szukać ich na ulicach, zbiera ich, przytula, leczy, sprawia, że czują się kochani. s.24
 

Św. JPII w Encyklice Dives in misericordia (zob. niżej) przyznał, że Kościół żyje autentycznie kiedy wyznaje i głosi miłosierdzie. s.25

 

dzięki nauczaniu i świadectwu papieży, którzy mnie poprzedzali, myślę o Kościele jako o szpitalu polowym, w którym leczy się przede wszystkim najcięższe rany. To Kościół, który ogrzewa serca ludzi życzliwością i bliskością. s.27

 

(Słowo miłosierdzie, misericordia, wywodzi swą nazwę, że czyni smutnym serce, misericor, tego który współczuje nieszczęściu drugiego przez co jesteśmy skłaniani by mu pomóc, o ile to możliwe - św Augustyn). s.27 

 

Jezus powiedział, że nie przyszedł dla sprawiedliwych, ale dla grzeszników. Dlatego można powiedzieć, że miłosierdzie to dowód tożsamości naszego Boga. Bóg miłosierdzia, Bóg miłosierny. s.28

 

Czy można być bardziej łagodnym, bardziej pobłażliwym niż On był dla łotra i innych? s.34

Nasze czasy i dzisiejsza ludzkość tak bardzo potrzebują miłosierdzia, ponieważ ludzkość jest poraniona, to ludzkość, która nosi głębokie rany i nie wie jak je uleczyć. s.36

Ludzie szukają przede wszystkim kogoś kto ich wysłucha. Mówię spowiednikom, słuchajcie cierpliwie, mówcie ludziom przede wszystkim, że Bóg ich kocha, przytulcie, bądźcie miłosierni, nawet jeśli nie możecie udzielić rozgrzeszenia. s.39

 

Grzech jest zranieniem, a rana musi być opatrzona, leczona. s.49

w rozmowie ze spowiednikiem potrzeba byśmy byli wysłuchani a nie przepytywani. s.50

On nie chce, by ktokolwiek się zgubił. Jego miłosierdzie jest nieskończenie większe od naszego grzechu. Jego lekarstwo jest nieskończenie mocniejsze niż choroba,  którą musi w nas uleczyć. s.58

 

Tylko ten, kto został dotknięty, przytulony czułością Jego miłosierdzia, zna tak naprawdę Pana. Dlatego często powtarzam, że przestrzenią, w której dochodzi do spotkania z miłosierdziem Jezusa, jest mój grzech. s.59

 

Za każdym razem, gdy przekraczam bramy więzienia, nachodzi mnie myśl: dlaczego oni a nie ja? Ich upadki mogłyby być moimi, nie czuję się lepszy od osób, przed którymi stoję. s.66
 

Reakcja starszego syna (w przypowieści o synu marnotrawnym) jest ludzka. Miłosierdzie Boga natomiast jest boskie. s.75

 

Bóg, który ofiarował nam swojego Syna, nie może objawić się nam inaczej jak tylko  miłosierdzie. s.77

To Ojciec, który czeka przy drzwiach, który dostrzega nas, kiedy jesteśmy jeszcze daleko. Kościół nie jest na świecie po to, by potępiać, lecz by pozwolić na spotkanie z tą przenikającą do naszego wnętrza miłością, jaką jest Boże miłosierdzie. s.78

 

dopóki żyjemy, zawsze można zacząć na nowo, jeśli tylko pozwolimy, by Jezus nas przytulił i przebaczył nam. s.87

 

Aby mogło się to zdarzyć, trzeba wyjść. Wyjść z Kościołów i z parafii, wyjść i pójść szukać ludzi tam, gdzie żyją, gdzie cierpią, gdzie mają nadzieję, jak szpital polowy. s.79

 

uczeni w prawie, są to główni przeciwnicy Jezusa, ci, którzy odrzucają Go w imię doktryny. Jezus dotknął trędowatego, ponownie włączył go do wspólnoty. Nie zatrzymał się się, by się zastanowić, nie pytał ekspertów o za i przeciw. Dla Niego naprawdę liczy to, by dotrzeć do tych, którzy są daleko i zbawić ich jak Dobry Pasterz, który zostawia stado, aby znaleźć zagubioną owieczkę. s.93

 

Z jednej strony mamy strach przed utratą sprawiedliwych, zbawionych owiec, które przebywają już w owczarni w bezpiecznym miejscu. Z drugiej strony mamy pragnienie zbawienia grzeszników, zagubionych, tych, którzy pozostają poza zagrodą. Ta pierwsza, to logika uczonych w Prawie, druga, to logika Boga, który przyjmuje, obejmuje, przemienia zło w dobro, odmienia grzech i uwalnia mnie od niego. s.94

 

Unikajmy więc zachowania kogoś, kto osądza i potępia innych, patrząc na nich z góry, ze swego bezpiecznego miejsca, szukając drzazg w oku bliźniego a nie zdając sobie sprawy z belki, którą ma we własnym. Pamiętajmy zawsze, że nasz Bóg przygotowuje większą ucztę dla jednego grzesznika, niż dla dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia. s.96

Gdyby Bóg ograniczył się do sprawiedliwości, przestałby być Bogiem i byłby jak wszyscy ludzie, którzy domagają się poszanowania prawa. s.107

Miłosierdzie jest ważne a wręcz niezbędne do tego, by w relacjach między ludźmi zaistniało braterstwo. Sama miara sprawiedliwości nie wystarczy. s.108

 

Św. JPII powiedział, że nie ma sprawiedliwości bez przebaczenia oraz, że zdolność przebaczenia stoi u podstaw wszelkich zamierzeń społeczeństwa przyszłości, bardziej sprawiedliwego i solidarnego. s.109
 

Wina bardziej się nam przysłużyła, niż nam zaszkodziła, ponieważ dała Bożemu miłosierdziu możliwość uwolnienia nas - św. Ambroży s.119

 

bez miłosierdzia człowiek nie może niczego zrobić, bez niego świat nie mógłby istnieć jak mówiła staruszka, którą spotkałem w roku 1992. s.130

 

Darmo otrzymaliśmy, darmo dajemy. Jesteśmy wezwani do tego, by służyć Jezusowi ukrzyżowanemu w każdej osobie wykluczonej.

 

Po uczynkach względem ciała następują uczynki miłosierdzia względem ducha: 1-wątpiącym dobrze radzić, 2-nieumiejętnych pouczać, 3-grzesznych upominać, 4-strapionych pocieszać, 5-urazy darować, 6-krzywdy cierpliwie znosić, 7-modlić się do Boga za żywych i umarłych. s.131

 

Pamiętajmy zawsze o słowach św. Jana od Krzyża: Pod wieczór życia będziemy sądzeni z miłości. s.132

-zdania wybrał  AO

 

s. 135-171 Misericordiae vultus - encyklika 2016. Franciszek wykłada w niej gruntownie te same myśli, co w rozmowie z  Andreą Torniellim powyżej.

-------------------------------------------

 

          Jan Paweł II, Dives in misericordia -encyklika. Miłość staje się miłosierdziem wówczas, gdy wypada jej przekroczyć ścisłą miarę sprawiedliwości, ścisłą, a czasem nazbyt wąską . Miłosierdzie objawia samą doskonałość sprawiedliwości to nie deprecjonuje sprawiedliwości,... wskazuje tylko w innym aspekcie na tę samą potrzebę sięgania do głębszych jeszcze sił ducha, które warunkują porządek sprawiedliwości. Autentycznie chrześcijańskie miłosierdzie jest zarazem jakby doskonalszym wcieleniem zrównania pomiędzy ludźmi, a więc także i doskonalszym wcieleniem sprawiedliwości.  

 

 

--------------------------------