Antoni Orzech    ZADOMOWIENIE - blog na Wierzbowej           lipiec 2009

.

 

BLOG

 

2009 

czerwiec 

lipiec 

sierpień 

wrzesień 

październik 

listopad 

grudzień  

 

2010

styczeń 

luty

marzec

kwiecień

maj

czerwiec

lipiec  

sierpień

wrzesień

październik

listopad

grudzień  

 

2011

styczeń

luty

marzec

kwiecień

maj

czerwiec

lipiec

sierpień

wrzesień

październik

listopad

grudzień

 

2012

styczeń

luty  

marzec

kwiecień

maj

czerwiec

lipiec

sierpień

wrzesień

październik

listopad

grudzień

 

2013

styczeń

luty

marzec

kwiecień

maj

czerwiec

lipiec

sierpień

wrzesień

październik

listopad

grudzień

 

2014

styczeń

luty

marzec

kwiecień

 

Skałki

PSY

konary

 

  www.antoniorzech.eu 

 

KONTAKT         

 

  


 

2009

ŹRóDŁOSŁóW

 

mieszkać

zamieszkiwanie

naparstek

paznokieć

rozgrzeszenie

sprawiedliwość

j. polski : szwedzki

 

2009

LUDZIE

 

MacIntyre

Heidegger

Boznańska

Vermeer

 

2009

KWIATY

DRZEWA

PTAKI

 

bodziszek

ślaz

żywokost

lepnica

poziewnik

pępawa

kozibród

słonecznik

dąb

gołębie

kos

 

  nasz blok szaro-biały

   Skałki - Kamieniołom - Trzy pory roku

  

  

------------------

ŚRODA 1 LIPCA

 

Orzechy dojrzały, pora na orzechówkę dobrą na każdy brzucha ból.

 

Próbowałem różnych sposobów, polecam najlepszy.

 

Potrzebne orzechy, słoik i cukier.

Orzechy opłukać, pokroić na milimetrowe plasterki i ułożyć w słoiku warstwami,

na przemian orzechy i cukier.

 

Odczekać co najmniej miesiąc, od czasu do czasu mieszając to, co w słoiku.

Odlać ciemno-brązowy sok,

który, kiedy chcemy, mieszamy z alkoholem (3 kieliszki soku na pół litra, albo do smaku).

np ze spiritusem rozcieńczonym pół na pół wodą.

 

Im dłużej taka nalewka postoi (pół roku), tym lepsza.

 

Oby nas nigdy, nic, nie bolało. Zdrowia życzę - Orzech.

 

 

Mieszkaniec osiedla Podwawelskiego napisał do mnie, że "ciężarówka bez kół" to nie jest żaden samochód, tylko "ciuchcia" (chociaż ze spalinowym silnikiem) i nie "atrapa" tylko zabytek.

 

Poszedłem sprawdzić.

Dziadzio grający w piłkę z wnuczkiem w tej czerwonej czapeczce, chętnie zrobił sobie przerwę i wyjaśnia.

-Panie, to stoi tutaj już chyba ze 40 lat. Jeszcze ja się tym bawiłem, moje dzieci a teraz wnuk. A w czasie wojny, jeździło toto po szynach w kamieniołomie, w którym pracował Papież, tam gdzie Zalew.

I opowiedział mi o tym jak Wojtyła pracował w Solvay'u. Potem namówił dziewczynkę biegnącą tu po schodkach przyczepy, aby zagrała z wnuczkiem w piłkę a sam zaczął opowiadać o niewidomym przyjacielu, który zbiera wojskowe orzełki. A ja słuchałem jak turysta jakiś.

 

----------------------

CZWARTEK 2 LIPCA

 

PO ZEBRANIU

 

Kilku bogatych cwaniaczków wzięło od 200 ludzi, ich z trudem zdobyte pieniądze, mówiąc, wybudujemy wam  domy, w których będziecie mieszkać.

 

Gdy domy były gotowe, cwaniacy powiedzieli do każdego z osobna,

-wykup jeszcze raz swoje mieszkanie bo jak nie, to go nie dostaniesz

i stracisz też pieniądze za które wybudowaliśmy te domy.

 

-To bezprawie, rozbój w biały dzień, odpowiedziało 200 zwykłych, dzielnych ludzi i odebrało cwaniakom swoje domy.

 

Teraz przedstawiciel prawa orzeknie, czy prawo stoi po stronie kilku bogatych oszustów, czy po stronie 200 zwykłych, dzielnych, wierzących w praworządność, ludzi.

 

------------------

PIĄTEK 3 LIPCA

 

Owoce tych kwiatów

 

Najpiękniejszym kwiatem, rosnącym dziko nad Wisłą, jest bodziszek, najrzadszym, kozibród.

Na świecie jest 30 różnych odmian bodziszka, w Polsce 15, ja odróżniam 4.

Ten obok ma swoją własną nazwę: iglica. Nasiona tych kwiatów mają kształt kolca (dawniej "bodziec") i potrafią same wbijać się w ziemię.

Także łacińska nazwa geranium = żuraw, pochodzi od tego "dzioba".

Na plantach Podwawelskich (pas zieleni na osiedlu obok), bodziszki łąkowe, o większych, niebieskich płatkach, opanowały cały jeden klomb.

Rosną także w Skałkach. Nad samym Zalewem można zobaczyć bodziszka cuchnącego (leczniczo).

 

Kozibród jest podobny do mniszka lekarskiego (tzw. mlecz), inną ma jednak łodygę i liście a jego dmuchawiec jest znacznie większy. Kwiaty rozwija tylko od rana do południa. Nad Wisłą, znalazłem jeden krzaczek. W lesie na Skałkach, widziałem już trzy dmuchawce koziejbródki.

 

Wcześniej znałem zaledwie kilka kwiatów po imieniu. Teraz widzę, że to było tak, jakbym przeglądał wielką księgę, znając tylko parę liter. Szymborska w wierszu Milczenie roślin ma żal do drzew i kwiatów, że choć podróżują z nami na wspólnej nam planecie, nic o nas nie wiedzą. Nie mam żalu do kwiatów, one także nie domagają się wzajemności.

 

----------------------

NIEDZIELA 5 LIPCA

 

Wczoraj całe popołudnie sprzątaliśmy klatkę schodową i hall przy wejściu do pomieszczenia użytkowego. Pełno tam było kartonów, styropianu, płytek, rur, paneli, gruzu, o kurzu nie wspominając. Ktoś z hallu przy wejściu, zrobił sobie ubikację, inny miejsce na skrzynkę w ścianie wypełnił gruzem, mimo iż parę metrów dalej, nad garażami, było wysypisko śmieci.

Po co jednak miałby drzwi otwierać?

 

Odtąd klatka schodowa jest nasza. I szlag nas będzie trafiał, gdy ktoś znów zostawi puszkę po piwie, peta lub niepotrzebne kartony. Mieszkanie jest moje, klatka schodowa jest nasza. Sprzątający z nami socjolog Marek, powiedział -to użytkowanie czyni, że coś traktujemy jako swoje. Wystarczyło, że oddałem klucze do poprzedniego mieszkania i teraz gdy przyjeżdżam tam po pocztę, patrzę na wszystko jak obcy.

 

Wiele, jak zawsze, zależy od człowieka. Dla mnie nauczyciela, wszystkie dzieci są nasze, podobnie jest z przyrodą, chociaż nie jestem leśniczym. Jedni wszędzie czują się u siebie, inni tylko w tym miejscu, w którym się urodzili. Niektórzy biorą w posiadanie swoje mieszkania na Wierzbowej a Darkowi, który zostawił swój głos na forum, niezbędny do tego jest papierek z czyimś podpisem. W pełni szczęśliwy byłby pewnie tam gdzie mówią, że "czieławiek bez bumażki jest pędrakiem".

 

Czasem przy krawędzi nad garażem, stoi ktoś i smętnie wpatruje się w okna niewykończonego bloku A. Gdy pytam, które jest jego, nie zawsze umie wskazać.

 

Moje? Nasze? U siebie?

 

W Szwecji było mi dobrze, ale nigdy nie czułem się tam u siebie.

 

------------------------------------------------------------------------

 Z BALKONU

                 wschód                                                 zachód                   

 

               KAMEDULI  jaśnieją                      ZMARTWYCHWSTAŃCY  straszą

  

                 

---------------------

WTOREK  7  LIPCA

 

Tego jeszcze nie było, będę chwalił URZĄD. Wypada rymami:

 

5 minut, 3 rozmowy

i sprawa z głowy.

Niech żyje Urząd Pocztowy!

 

Rozmowa 1. na poczcie: Wierzbowa 4.

-Zadzwoni pan do centrali na Kobierzyńskiej, tu jest numer telefonu...

 

Rozmowa 2. telefoniczna z p. kierowniczką na Kobierzyńskiej.

-Zadzwoni pan o 8. rano do listonosza z Dworskiej.

 

Rozmowa 3. j.w. pan listonosz wie o problemach naszego osiedla.

-Napisze pan pisemko i zostawi na Wierzbowej.

 

Napisałem, zostawiłem.

-Tylko niech pan przychodzi raz w tygodniu zapytać...

-Mogę codziennie.

Listy na mój adres: Dworska 1, będą czekać na poczcie po drugiej stronie ulicy, bo w bloku nie ma skrzynek pocztowych.

 

Myślenie tej trójki - całkowicie zadaniowe. Ani cienia martwych paragrafów.

Skąd się to u nich wzięło? Skąd ten dźwięczny i nierozdwojony głos, którym przyjmowali mnie, nieznajomego? Czy to dlatego, że ich praca łączy ludzi?

Czy dlatego, że szeregowa piechota, listonosze, nie zasiedziała się za biurkiem?

 

W Szwecji byłoby to niemożliwe. (Sam problem zresztą też).

Tam wszystko idzie jak z płatka ale czasem i ten płatek się zatnie i wtedy stają bezradni. Gdy pracowałem w ogrodnictwie razem z grupą Rodaków, w takiej sytuacji myśmy czuli się jak ryby w wodzie, oni nie wiedzieli co robić?

"Trza se radzić, powiedział baca, zawiązując buta glistą".

 

Super! Jak powiedział pan listonosz.

 

----------------------

CZWARTEK 9 LIPCA

 

Gdy podpisywałem umowę na mieszkanie, zapytałem p. Legerską.

-Czy będzie jeszcze umowa "wstępna" a potem "definitywna", skoro ta, którą podpisuję nazywa się "przedwstępną"?

-To tylko taka nazwa, odpowiedziała.

 

Dziś dowiedziałem się, że kwestionują, iżby nasze umowy z deweloperem, jako przedwstępne, były wzajemne. Czy może być UMOWA, która nie jest wzajemną? Czy w języku polskim, można powiedzieć: "umówiłem się z nią na 9.00 ale ona ze mną się nie umówiła"? Można tak powiedzieć ale żartobliwie, zamiast, "dostałem kosza". Co powiedzieć o ludziach, którzy żartują, gdy chodzi o miliony?

A może nie mówią po polsku?

 

-------------------

PIĄTEK 10 LIPCA

 

MacIntyre na 560 stronach, opisuje jak Europejczycy w ciągu trzech tysiącleci, różnie rozumieli sprawiedliwość.

 

Dla Greków, sprawiedliwy był ten, kto dobrze wypełniał obowiązki względem swojego polis.

 

Dla chrześcijan, każdy inny człowiek to moje drugie "ja" a więc powinienem dbać o niego, jak o siebie samego.

 

W XVIII-wiecznej Anglii, sprawiedliwe było to, co dobre dla posiadaczy i dlatego bogatemu nie pozwalano żenić się z biedną (Jane Austen).

 

Dziś sprawiedliwość mówi: na ile tylko potrafisz i możesz, dbaj o siebie samego.

 

Jaka sprawiedliwość decyduje, że pieniądze wyłożone na budowę naszych domów, najpierw zwrócą tym, którzy wykupili obligacje a nam dopiero na szarym końcu?

 

     -  Im chodziło o zysk.

     = Nam, o dach nad głową.

 

     -  Oni, doświadczeni spekulanci, mieli pełną wiedzę o ryzyku.

        Mieli nawet u siebie człowieka od dewelopera.

     = Ja nie miałem zielonego pojęcia, że moimi, wpłaconymi na dom,

        pieniędzmi,

        ktoś będzie "grał w ruletkę".

 

Dzisiejsza sprawiedliwość mi odpowie:

-Przestań porównywać. Oni, jak tylko mogą, dbają o siebie. I ty rób tak samo.

Dbaj o siebie!

 

Chyba, że się "skrzykniemy".

Tak, jak dotychczas.

 

WIĘCEJ: A. MacIntyre, Czyja sprawiedliwość? Jaka racjonalność? 2007

 

------------------------

NIEDZIELA 12 LIPCA

 

Nie czekając na pozwolenie, ani nawet na ciepłą wodę, wcześniej od nas, na naszym osiedlu pojawiły się dzikie kwiaty. Najwyższe, wyrastające ponad inne, to ślaz, żywokost i lepnica. Żywokost leczy żołądek i gardło a ślaz jest dobry na kaszel. Dawniej z młodych liści i pędów ślazu sporządzano zupę ziołową, sałatkę i dodatki.

 

ŚLAZ DZIKI lub ZANIEDBANY.

Zaniedbany - płoży się czyli wyleguje na ziemi a dziki, którego ja nazywam zadbanym, pnie się w górę, jakby chciał zobaczyć Wawel. Tego obok, przyniosłem z naszego chwastowiska przy wejściu z ulicy. Lubi przychacia ale widać, że może też być i blok.

 

"ŚLAZ" gra rolę oszusta w Lillii (lillii ?!) Wenedzie, Słowackiego.

"Moja nieboszczka matula mówiła,

Że kłamstwem wyjdę na pana".

Przekonuje się jednak, że mama kłamała.

 

A  tak Ślaz opisuje Lechitów: Z oczu im

"Patrzy gburostwo, pijaństwo, obżarstwo,

Siedem grzechów śmiertelnych, gust do wrzasku,

Do ukwaszonych ogórków, do herbów..."

Nie będę ukrywał, że bardzo lubię ukwaszone ogórki.

 

ŻYWOKOST LEKARSKI - PURPUROWY

Gruba, szorstka łodyga i duże lancetowate liście a na wierzchołku jak dzwonki, wisząpurpurowe kwiatki. Ich owocki zawierają ciałka mrówcze. Są to wyrostki z tłuszczem i białkiem, które lubią mrówki i to one przywlekły tego lokatora do nas. Lubią go też psy.

 

----------------------LEPNICA------------------------

 

LEPNICA ROZDĘTA - BIAŁA

Pojedyncze, wysokie i wyprostowane łodyżki, rozgałęzione na końcu a tam rozdęte, beczułkowate, białe kielichy. Liście także lancetowate. Lubi siedliska "ruderalne". Wiele kwiatów rośnie na klombie przy naszym bloku, ale chyba coś jej się pomyliło z tą ruderą?

Zwłaszcza teraz, gdy posprzątane.

 

----------------------------

PONIEDZIAŁEK 13 LIPCA

 

Pierwszy raz byłem w sądzie. Bezkresne korytarze, przy wejściu bramka jak na lotnisku, adwokaci zostawiają swoje komórki. Informacja kieruje mnie "prosto, do końca korytarza, za podwójne drzwi, na II piętro, pokój 218".

 

W pokoju tym, pani jak królewna z PRL-u, robi wszystko bym poczuł się winny, wszak jestem w sądzie.

 

PANI-Dlaczego nie zostawił pan tego w punkcie oddań?

JA=Bo tu mnie skierowano na informacji.

 

P- Czy wszystkie dokumenty są w komplecie?

JA=Nie wiem.

P- To proszę skompletować, pani oddaje moją kopertę.

JA=Ja skompletowałem, proszę sprawdzić czy SĄ w komplecie.

P- Ja jestem tylko od przyjmowania a nie od sprawdzania.

JA=Jeśli pani jest TYLKO OD PRZYJMOWANIA, to dlaczego nie chce pani przyjąć?

P- Bo nie są w komplecie.

JA=Skąd pani wie, że nie są w komplecie, skoro pani ich nie przeglądała?

P- Sam pan powiedział.

JA=Powiedziałem tylko, że NIE WIEM czy są w komplecie, chociaż ja je SKOMPLETOWAŁEM.

 

Pani przegląda moje dokumenty.

Przybija pieczątkę na jednym z napisanych przeze mnie ZGŁOSZEŃ WIERZYTELNOŚCI i zwraca je jako dowód, że złożyłem te dokumenty.

 

Oddaje mi też jedną z dwóch kopii aktu notarialnego jako niepotrzebną.

 

JA=W piśmie, które otrzymałem napisano, że trzeba "złożyć 2 egzemplarze WRAZ z oryginałem". "Wraz" znaczy "razem" a wiec "2 egzemplarze i oryginał" to w sumie trzy pisma.

P- Tak, można to tak źle zrozumieć.

JA=Bądźmy ściśli: Tak można DOBRZE ZROZUMIEĆ to błędne sformułowanie.

P- Tak, bądźmy ściśli.

 

Wychodzę i idę na chybił trafił, żeby sobie pozwiedzać ten labirynt.

Nagle zza rogu, ukazuje się rząd prowadzony przez młodą policjantkę, za nią na zmianę, raz cywil raz policjant, w sumie siedmioro. Dokąd oni tak maszerują? Pod niektórymi drzwiami stoją kolejki.

Zszedłem do piwnicy przez półotwarte drzwi a gdy się zatrzasnęły nie mogę otworzyć. Ale to tylko sąd więc czekam aż ktoś się zjawi i wyprowadzi mnie stamtąd. Na świeże powietrze.

 

-----------------------

CZWARTEK 15 LIPCA

 

Co o mieszkaniu może powiedzieć filozof? I to jeden z najbardziej wpływowych, Martin Heidegger. W roku 1951 mówił do zgromadzonych w Darmstadzie architektów.

 

Zamieszkiwanie uznał za "podstawowy rys bycia" człowiekiem.

Człowiek, jako Śmiertelny, zamieszkuje Ziemię.

Ale czyni to tylko wtedy:

 

-gdy ją ochrania, ratuje a nie męczy czyli włada i eksploatuje,

-gdy godzi się na naturalny bieg rzeczy, nie czyni z nocy dnia a z dnia nieustannej za czymś pogoni,

-gdy oczekuje znaków Boskich i nie zapomina o nich, gdy ich brak. Nawet w niedoli, czeka na odebrane mu ocalenie. Nie czyni siebie bogiem i nie służy żadnym bożyszczom.

-gdy posłuszny własnej istocie, umiera dobrą śmiercią.

 

Podstawowym rysem zamieszkiwania jest zachowywanie czyli troska, opieka

-nad tym kawałkiem przestrzeni, który jest nasz, -

-nad rzeczami, które nam służą,

-nad drzewami, roślinami i wszystkim co żyje w otoczeniu,

-nad całą przestrzenią, którą wyznacza nasze mieszkanie.

 

Panujący "głód mieszkań" to nie tylko ich brak. "Właściwy głód mieszkania polega na tym, że Śmiertelni zawsze dopiero szukają utraconej istoty zamieszkiwania, że muszą dopiero uczyć się zamieszkiwania".

 

Mnie to zajęło ponad 60 lat. A teraz urządzając własnoręcznie mieszkanie, ucząc się szpachlowania, kładzenia paneli i płytek, codziennie czegoś nowego - dziś czeka budowa szafki pod zlewozmywak (z dozownikiem - kranik na płyn do naczyń) - podziwiam jaką nieprawdopodobną ilość rzeczy wymyślił człowiek od czasu przebywania w grocie.

To dobra nauka zamieszkiwania czyli według Filozofa, tego co w życiu najważniejsze.

 

A w naszym szczególnym przypadku, wszystko to w cieniu możliwości utraty mieszkania. To jeszcze bardziej, uczy cenić to, co mamy.

Jak śmierć uczy żyć.

 

------------------------

NIEDZIELA 19 LIPCA

 

Gdy Heidegger mówił o poszukiwaniu czym jest "zamieszkiwanie", sam uczył się tego już od ponad 60 lat. Mieszkał z żoną a przez wiele lat miał romans ze swoją uczennicą, Hannah Arendt. Mieszkał w Niemczech gdzie rządził Wariat. Mało tego, aktywnie wspierał nazizm, donosił na kolegów. Stąd może: Prawdziwie Zamieszkujący "nie służy żadnym bożyszczom".

 

Na tej samej konferencji i na ten sam temat: El mito del hombre allende la tecnia, mówił filozof hiszpański, Jose Ortega y Gasset.

Czytanie jego mądrych książek o życiu, to prawdziwa frajda (Bunt mas, Szkice o miłości...). Nie przeczył, że zamieszkiwanie czyni człowieka ale, przeciwnie niż Heidegger, uważał, że jest ono niemożliwe. Ta niemożność zamieszkania zmusza człowieka, który jest "pielgrzymem", do ciągłego szukania nowych możliwości i do tworzenia. Gdy wybuchła wojna domowa w Hiszpanii w roku 1936, emigrował i w ciągu sześciu lat mieszkał we Francji, Holandii, Portugalii i Argentynie.

 

Niemożność zamieszkiwania za każdą cenę?

 

---------------------

WTOREK 21 LIPCA

 

Po drugiej stronie ulicy, w baraku, jest PLAYER CLUB. Około godziny 10, dziewczęta wynoszą stoliki i parasole ale dopiero po południu przychodzi grupa chłopców. W sobotę i w niedzielę są wcześniej. Siedzą do ciszy nocnej a potem jeszcze z godzinę stoją na chodniku. Co w tym złego? To lepsze niż gdyby rzeczywiście w coś grali. A jednak ci chłopcy, pewnie o tym nie wiedząc, GRAJĄ na nerwach niejednego mieszkańca, szczególnie tego, który rano musi wstać do pracy a teraz przez nich nie może zasnąć.

 

Gdyby tylko popijali piwo i rozmawiali, ale młodość musi się wyszumieć więc oni wrzeszczą. Najbardziej przenikliwy jest jednak taki pierwotny, trzęsący całym ciałem rechot. To nie jest śmiech, bo oni rechoczą bez powodu. Może to taka cielęca radość; jestem młody, zdrowy i silny. Buzują hormony, adrenalina i alkohol. Fajnie jest!

Sam też to i owo mógłbym sobie przypomnieć.

 

Jednemu fajnie a drugi nie ma spokoju. Tego nie da się uniknąć między mieszkającymi razem ludźmi bo tu symetria nie działa. Nie będzie rechot, to będzie co innego. Jeden lubi rap, drugi Bacha a niskich rytmów popu, nie zagłuszy nawet Koncert d-moll na dwoje skrzypiec. Albo jeszcze gorzej, przeklinające się całymi dniami i nocami małżeństwo. I chyba jakaś granica: narkotyczne szaleństwo i krew. Wszystko to zdążyłem przerobić w ciągu 5 ostatnich lat i jestem prawie pewien, że w tym nowym domu, czekają nas nowe przygody.

 

Czy jest na to jakieś lekarstwo?

Polecam dwa: koniecznie i za wszelką cenę, trzeba polubić swoich sąsiadów.

I drugie bardziej osobiste, nie znoszę gdy ktoś skacze mi po głowie. Dlatego zamieszkałem na ostatnim piętrze. Tylko gołębie, wiatr i deszcz.

 

-------------------

ŚRODA 22 LIPCA

 

Mieszkając w miastach, żyjemy w morzu dźwięków, głosów i hałasu.

Przyzwyczajenie sprawia, że ich nie słyszymy. Przenosząc się z kraju tak wyciszonego jak Szwecja, myślałem że nigdy nie przywyknę do całkowicie beztroskiego zaśmiecania ciszy. Sam hałas nie jest tak męczący jak bezmyślność człowieka, który zostawia na podwórkowym balkonie ogromnego psa, dudniącego jak grzmoty burzy. Albo dźwięk z górnej skali, elektroniczny klucz do samochodu, piszczący o każdej porze i to kilka razy bo właściciel musi być pewny że drzwi zamknięte. Za morzem nie do pomyślenia jest parking wewnątrz osiedla.

 

Były też głosy zabawne. Mieszkając tam wśród drzew i niedaleko pól, od czasu do czasu miałem sympatycznego gościa, myszkę polną. Raz otwieram szafkę kuchenną a ona patrzy na mnie zdziwionym oczkami. Dowiadywałem się o odwiedzinach, słysząc w nocy jej chrobotanie gdy gryzła książki, materac albo drewno. Tutaj w każdą noc budził mnie ten sam chrobot ale to nie myszki lecz gołębie siedzące nad oknem, drapiąc mur pazurami, naśladowały tamten dźwięk.

 

Wyciszenie środowiska ma swoją cenę. Gdy wszyscy hałasują, nie słychać nikogo ale w ciszy nawet pojedynczy głos brzmi jak dzwon Zygmunta.

Tak było z sąsiadem, który jak każdy prawdziwy mężczyzna, załatwiał się na stojąco. W idealnej ciszy brzmiało to jak rynna podczas ulewy. W nocy chowałem głowę pod kołdrę, żeby mnie nie zalało.

 

Tutaj myślałem, że nigdy nie przywyknę do sygnału karetki jeżdżącej co chwilę, bo obok było pogotowie. Po jakimś czasie, gdyby ktoś o to zapytał, byłbym zdziwiony, karetka jaka karetka? Mechaniczny hałas przestajemy słyszeć całkowicie. Najtrudniej jest z pojedynczym ludzkim głosem np gdy na balkonie ktoś rozmawia przez komórkę. W tramwaju także zapominają, że wszyscy dookoła ich słyszą. Jest kraj, w którym mieszkańcy są przekonani, że gdy załatwiają swoje potrzeby fizjologiczne, stają się niewidoczni. Przy drodze, co rusz można tam zobaczyć jak ktoś kuca bo jest niewidoczny.

 

-------------------

PIĄTEK 24 LIPCA

 

O czwartej nad ranem zaczynają śpiewać kosy. Lubię te ptaki. Kiedyś, cztery małe kosiątka wychowałem na własnym tarasie.

 

Lato było już w pełni, rodzice moich kosów spóźnieni, chyba pierwszy raz budowali własne gniazdo, byle jak układając kępki wyschniętej trawy tuż za moim oknem, na budce z narzędziami. I spadłoby to wszystko, gdybym nie przybił podstawki zrobionej z dna plastikowego kanistra. Nie wiem czy gniazdo budowali razem, czy tylko samica bo wtedy nie odróżniałem jej, ciemno-brązowej od całkiem czarnego małżonka. Tym bardziej, że potem, gdy ona siedziała w gnieździe, on na gałęzi drzewa, nic nie robiąc, wyśpiewywał tylko te swoje trele, ogłaszając wszem i wobec: rewir zajęty ale była to także i dla niej piosenka. I dla mnie też.

 

W nocy zaczął mnie budzić przeraźliwy krzyk. To ataki bezdomnych kotów. Biegłem na pomoc. Niepotrzebnie. Ona zawsze zdążyła uciec ale co będzie z małymi? Z gałązek wierzby skleciłem szkielet klatki i codziennie przykrywałem go coraz szczelniej siatką. Nie przeszkadzało jej to, dopiero gdy zostało tylko małe wejście, straciła orientację. Siedziała na gałęzi sumaka z której zawsze wskakiwała do gniazda i rozglądała się na wszystkie strony. Wróciła na taras, gdzie zwykle lądowała, jakby chciała sobie przypomnieć co dalej? Stamtąd z powrotem na gałąź. Gniazdo miała pod dziobem ale, jako że ptaki nie używają słów, pamiętała tylko obraz, który teraz został zmieniony i nie potrafiła odróżnić szczegółów. W końcu jednak jakoś odnalazła wejście.

 

Gorzej było z samcem. Gdy wykluły się małe, przylatywał z pęczkiem dżdżownic w dziobie, siadał na daszku klatki i próbował je karmić przez siatkę. Otwierały ogromne, żółte, dzióbki a tu nic. Widział w którym miejscu wlatuje samica ale nie potrafił jej naśladować. Dopiero po kilku dniach, gdy przykryłem górę klatki, odnalazł wejście.

 

-----------------------

NIEDZIELA 26 LIPCA

 

Gdy już nakarmił kolejne pisklę, siadał na płocie i śpiewał zawsze jeden i ten sam trel a potem przechylał łebek raz w lewo, raz w prawo. Kosy mają w swoim rejestrze kilka różnych dźwięków. Czit, czit, gdy przepędzają srokę. Głośne kwakanie i wysoki gwizd, gdy zbliża się kot. Cichy, przeszywający, ostry jak brzytwa świst, gdy przylecą z pokarmem. Dlaczego on zawsze gdy wyleciał z klatki śpiewał to samo, dowiedziałem się na pożegnanie. O przechylaniu łebka, nic nie wiem do dziś.

 

Gdy nadszedł dzień wylotu maluchów, pierwszy z nich usiadł za progiem klatki i czekał tam aż cała trójka opuściła gniazdo. Drugi pofrunął i wylądował gdzieś w krzakach. I wtedy usłyszałem ten sam trel, którym ojciec kończył karmienie. Teraz siedział na gałęzi drzewa i wabił malucha wyżej, gdzie jest bezpieczniej. Trzeci, od razu doleciał tam gdzie rodzice. Bez ogona, w powietrzu przypominał wielkiego trzmiela. Ostatni, zeskoczył na taras, przeszedł pod płotem i zaczął maszerować po trawie ogrodu. Przerażona samica, skakała dookoła, bezskutecznie próbując poderwać go do lotu. Wyglądał jak małe kurczątko.

 

Całą rodzinę widywałem jeszcze wiele razy. Małe, jak w gnieździe, przykucnięte w trawie, otwierały szeroko dzioby i trzepocząc skrzydłami, domagały się karmienia. Potem zaczęły naśladować dorosłych: kilka szybkich skoków i nieruchomo wypatrywały dżdżownic.

 

Teraz, zanim dorosną, całą odpowiedzialność przejmuje ojciec. Zdarza się, że samica zostawia go z potomstwem i szuka następnego partnera. Każdego roku ginie 60% matek, nie mają więc czasu do stracenia.

 

Opowiadałem o kosach znajomemu ze Słowacji. Gdy kosy odleciały, przywitał mnie jak zwykle:

-Ako sa masz? (Jak się masz?)

-Już nie mam, odpowiedziałem.

 

-------------------

ŚRODA 29 LIPCA

 

Jeden z panów, którzy dzień i noc ochraniają nasze domy, zapytał mnie jak Szwedzi odbierają polski język? Słyszałem szwedzkie nauczycielki naśladujące rozmowy swoich polskich uczniów. Był tam szelest, miękkość i wargołomne zbitki spółgłosek.

 

Zaraz po przyjeździe do Szwecji przez godzinę słuchałem w kościele języka szwedzkiego. Pamiętam wrażenie: chRopowaty, twaRdy a nawet gRoźny. I rzeczywiście, porównałem "Ojcze nasz" w obu tych językach. Szwedzi aż 16 razy użyli głoski "R", my tylko dwa: "któryś" i "królestwo". Odwrotnie jest z miękkością, oni 9 głosek miękkich, my aż 22.

 

Największa jednak różnica, to te wargołomne zbitki spółgłosek. W "Fader wor" (2xR) co druga głoska jest samogłoską. Oprócz tego są tam samogłoski długie, które można liczyć podwójnie i wtedy u nich 75% głosek to samogłoski, u nas tylko 41%. Dlatego nasz język, brzmi dla nich jak werbel dobosza. Oni -w wymowie- mogą używać prawie tyle samo samogłosek - 17 co spółgłosek - 18. My mamy tylko 8 samogłosek i aż 28 spółgłosek.

 

Szwedzkie "u" wymawia się na cztery różne sposoby i powoduje to zmianę znaczenia. "Polska" (Polen), "pyłek", "pal" i "biegun", brzmią dla nas prawie tak samo, bo samogłoska "o" za każdym razem różni się tylko tonacją. Polakom mówiącym w języku Wikingów, sprawia to w zasadzie niepokonane trudności. Przeważnie zastępują wszystkie samogłoski szwedzkie, naszymi sześcioma i nie słyszą żadnej różnicy. Cd niżej.

 

-----------------------

CZWARTEK 30 LIPCA

 

Szwedki i Szwedzi, których słyszałem mówiących naszym językiem, nie mieli żadnego problemu z wymową spółgłosek, ale nawet profesor slawistyki w czasie wykładu parę razy mylił końcówki przypadków. Nic dziwnego, mamy ich ponad 50 a oni tylko jedną. Jej używanie opanowałem w ciągu paru minut. Nigdy natomiast nie byłem pewny czy, nawet pisząc, nie poprzestawiałem wyrazów tak jak nie trzeba.

 

W języku szwedzkim każde słowo w zdaniu, -zwłaszcza złożonym!- ma swoje, jedno jedyne miejsce i nie wolno go przestawić. Nic dziwnego, że wszędzie indziej także mają porządek. Ten algorytm zdaniowy zmusza do prostoty, zapobiega rozpasaniu w nie mających kropki słowotokach. Ale jest to też pewien brak swobody. Płacą nim za niewielką ilość końcówek wyrazowych. Bo skoro mówią: "Jaś kocha Marysia", to muszą wiedzieć, że podmiot zawsze jest na pierwszym miejscu czyli "Jaś kocha Marysię", bo jakże by inaczej wiedzieli, że to nie Jasia kocha Marysia. Z tego samego powodu muszą mówić: "Ja mogę nie". A ja nigdy nie mogłem tego opanować ale tak prawdę powiedziawszy, to i nie chciałem. 

 

Mają także coś, czego nie tylko że nie udało mi się opanować ale nawet nie mogłem pojąć. Po co przy każdym rzeczowniku dodawać słówko, które mówi czy dana rzecz lub sprawa jest mnie i słuchaczowi znana czy nie? To pewnie taka pozostałość z czasów kiedy to co obce, nieznane, było niebezpieczne i bez przerwy trzeba się było o tym upewniać. Ale teraz pozostało niepotrzebne mówienie: daj mi "jakiś" ołówek, bo chcę napisać "jakiś" list - to jeśli ołówek i list są nieokreślone a jeśli wiemy o co chodzi to: daj mi "ten" ołówek, bo chcę napisać "ten" list i tak ciągle, bez końca "ten" lub "jakiś".

 

My kochamy zdrobnienia, każdy rzeczownik możemy powiedzieć w kilku odcieniach uczuciowych: kot, kotek, koteczek, kociątko, itd. aż do 30. U nich jest tylko "kot", żadnych zdrobnień w tym twardym języku, a jeśli już koniecznie chcą go nazwać pieszczotliwie, dodają "mały". I tak nasza piosenka (mała pieśń) w tłumaczeniu na szwedzki brzmiałaby: "wlazł mały kot, na mały płot". Biedny byłby szwedzki tłumacz tego wierszyka (małego wiersza).

 

Z kolei ja, tłumacząc Transtromera, stawałem bezradny wobec częstych złożeń z dwóch lub więcej wyrazów. Mój przedmiot nauczania brzmiał: modersmalsunderwisningen. Cztery wyrazy razem i na końcu określoność bo wiemy o co chodzi. Pierwsze dwa słowa, to "macierzysty-język" i jest to bardziej sprawiedliwe niż nasz "ojczysty".

W jednym z wierszy miałem przełożyć "okulary z łez", tyle tylko, że po szwedzku "okulary" to już poetycka metafora: "szklane-oczy" a to coś zupełnie innego. Jak wybrnąłem? Proszę sprawdzić. TRANSTROMER, Z WYSPY 1860

 

-------------------------

KONTAKT  CD sierpień