--------------------
SOBOTA
30 MAJA
Pierwszy dzień
w moim nowym mieszkaniu.
To już dwunaste z kolei i mam nadzieję, że ostatnie.
Pierwsze własne. Własne, bo zapłaciłem i mieszkam, ale chcą mi je
zabrać i sprzedać, by oddać pieniądze tym, co nas
oszukali.
W Szwecji uczyłem języka polskiego. Przez kilkanaście lat
odkładałem i wracając do kraju byłem dumny, że zatrudnię
dwie osoby; jedna będzie pracować za moją emeryturę a
druga za pieniądze na to mieszkanie. Teraz doszło
jeszcze kilkoro innych, którym muszę płacić. Adwokaci
bronią mnie przed utratą mieszkania, syndyk próbuje je
sprzedać. I jeszcze dzień i noc czuwają, aby z bloków
czegoś nie ukradziono.
- Zawsze mówiłeś, że nie chcesz mieszkać na ogrodzonym osiedlu a tu
masz siatkę dookoła i prywatnego ochroniarza - żartuje
siostrzeniec.
Ponieważ w nocy w całym osiedlu nie ma żywego ducha, czuję się jak
Robinson krakowski. Pierwszy raz mogę grać na skrzypcach
nie obawiając się, że ktoś tego słucha. Samotność w
samym sercu Krakowa.
Dawno temu dotarłem
autostopem do Asyżu.
Na całą wyprawę miałem 10 dolarów, które i tak trzeba
było przemycić. Korzystałem więc z poleconych adresów.
- W mieście świętego Franciszka pytaj o brata Polaka - radzili
bardziej doświadczeni.
- Io vogljo fratello Polacco - mówię do zakonnika na furcie.
Przyszedł staruszek, pochylony, posuwał nogami. Zawsze mówił w
trzeciej osobie.
- Jak sobie podje, to niech idzie do siebie tak, żeby nikt go nie
widział, bo znowu powiedzą, że Polak Polaka sprowadził.
- Zostawił mnie w pustym refektarzu z miską makaronu i
butlą rozwodnionego wina.
Wcześniej byliśmy na galerii, z której widać cudowne pagórki
Umbrii.
- Tutaj ma dwadzieścia cel, to sobie wybierze. - Przez kilka dni,
zupełna cisza w ogromnym klasztorze. Tak jak teraz.
Asyż
tu, na samej górze były moje cele
-----------------------
NIEDZIELA 31 MAJA
Przeprowadzka z dwoma tysiącami książek na piąte piętro to
nieludzki wysiłek. Winda jest, ale nie działa.
Następnego dnia siedzę, patrzę przez okno i błogosławię
architekta, który przeszklił drzwi i balkon. W dole
rośnie potężny dąb i jesiony, dalej pasmo drzew aż do
lasu na Skałkach Twardowskiego. Wieczorem przyleciały
jerzyki. Wysoko, przecinają niebo
zakosami w karkołomnych akrobacjach. Między drzewami,
jak strzały, śmigają kosy. Czasem przeleci gawron,
nieporadny bombowiec przy tamtych myśliwcach. A
wszystkie czarne jak węgiel. Raz przepłynęła roztańczona
mgławica małych ptaszków.
Dwie czarne muchy, przyklejone do szyby, tu sobie znalazły
bezpieczne miejsce.
Na schodach nie ma światła. Wczoraj pracowałem do północy i
zapomniałem latarki. Schodziłem, trzymając się poręczy i
licząc stopnie. Gdy pod nogami zaszeleściły śmieci,
zrozumiałem, że jestem w piwnicy. Trzeba wyjść piętro
wyżej, tam puścić poręcz i znaleźć wyjście z hallu. Ale
gdy na ścianie poczułem metalowe drzwi skrzynki na
wodomierze, które są tylko na piętrach, zgłupiałem. Aby
się upewnić, znów zszedłem niżej, wróciłem i znalazłem
wyjście. Dziś sprawdziłem wszystko. Metalowe drzwi
skrzynki okazały się windą, o której zapomniałem a w
piwnicy jest otwarty, półtorametrowy dół. Zastawiłem go
paletą.
--------------------------------
PONIEDZIAŁEK 1 CZERWCA
Część każdego dnia schodzi mi na szukaniu. Ponieważ paczki były
zbyt ciężkie do wnoszenia na taką wysokość,
transportowcy przepakowali je, mieszając wszystko ze
wszystkim. I tak, nie wiem gdzie są sztućce. Mam tylko
małą łyżeczkę, której strzegę jak oka w głowie. Można
nią posłodzić herbatę, jeść makaron czy posmarować
chleb. Odnoszę ją w jedno i to samo miejsce, ponieważ
łyżeczki posianej nie wiadomo gdzie, trzeba potem długo
szukać. Z tego chaosu, wyłoniło się już kilka centrów,
jedno - kulinarne, drugie - elektroniczne, trzecie -
higiena, czwarte centrum - garderoba, piąte - dopiero w
zarysie.
Podobnie jest z książkami. (FOTO) Wnosili je, wysypując na stosy i
tak ojciec Leon w mnisim kapturze, pokornie słucha
Sokratesa Krońskiej a Gombrowicz przeprosił się z
Sienkiewiczem. Piotr Wielki obok Piłsudskiego i
Znajomych z zerówki, Małgorzaty Musierowicz. Wypłynęła
też mała książeczka Staszka Goli, z którym mieszkałem w
Żaczku. Każdego wieczoru, sam dla siebie, z pamięci
"odmawiał" szeptem kilka wierszy tak, jak ja modlitwy.
------------------------
WTOREK
2 CZERWCA
Przedpołudnia spędzam w urzędach. Dziesięć dni zajęło mi
zameldowanie a kilka razy wydawało się już niemożliwe.
Brakowało wymeldowania. Zadzwoniłem do poważanej osoby w
mojej rodzinnej wsi. Przyjaciel poszedł i dzwoni, że
mnie tam nie ma w żadnych dokumentach, bo po 30 latach
wysyłają je do Przemyśla. Dzwonię do tego archiwum.
Poszukają, ale trzeba napisać podanie, można e-mailem,
choć jego odbiór zajmie parę dni a kolejka poszukujących
jest na kilka miesięcy. Po tłumaczeniach, pani
archiwistka obiecuje znaleźć mnie w ciągu tygodnia. I
nie znajduje. Dostaję zaświadczenie, że szukano wśród
posiadaczy pastwisk, koni, gruntów rolnych, itp. Jedyna
wartościowa rzecz, jaką wtedy miałem, to skrzypce, ale
takiego spisu widocznie nie ma.
Jadę do urzędu. Odesłano mnie do młodej, energicznej i jak się
okazało, życzliwej kierowniczki, która przez godzinę
wydzwaniała do wszystkich możliwych miejsc i w
Jarosławiu znalazła świadectwo mojego urodzenia. A więc
na pewno istniałem.
- To wystarczy - mówi - a tu wpisze pan adres ze Szwecji.
Po trzech dniach mam odpis aktu i znowu jestem w urzędzie.
- Akt urodzenia, zamiast wymeldowania, to niemożliwe - mówi pani za
biurkiem.
- Ale pani kierowniczka powiedziała...
- Pani kierowniczki dzisiaj nie ma - ucina moje tłumaczenia. W
końcu daje się przekonać o ile dowiozę papier z
Przemyśla. Wszędzie jeżdżę na rowerze, więc następna
godzina gimnastyki i pani idzie kserować dokumenty.
Natychmiast wraca, bo zauważyła, że na zaświadczeniu odbioru
mieszkania brak pieczątki dewelopera. Musi być! Jest
piątek, późne popołudnie. Telefon dewelopera nie
odpowiada, więc mam dwa dni na rozmyślania, co zrobić,
jeśli bankrut zlikwidował biuro.
- Wyrobisz sobie jego pieczątkę - radzi siostrzeniec.
Biuro było. Jedyny, od stycznia nieopłacany urzędnik przyniósł
kilka pieczątek do wyboru i tak zakończyła się ta część
Odyssei. Skąd właśnie ten poemat? Bo w nim Odys po wielu
przygodach wraca do ojczystej Itaki. A którą z nich
przypomina ta historyjka? Tę, z jednookim cyklopem.
Gdyby go nie oślepił a siebie i towarzyszy nie
przywiązał pod baranami, zostałby zjedzony. Niewiele
brakowało i mnie zjadłby jednooki potwór.
Przez trzydzieści lat w Szwecji nie spędziłem w
urzędach tyle czasu, co tutaj przez te 10 dni. Tam nie
ma zameldowania ani pieczątek. Nie ma też dowodów
osobistych, który teraz próbuję wychodzić, bo znów nie
mogą znaleźć poprzedniego.
Tak, ale tam już w XVII w. żył Oxenstjerna,
geniusz od biurokracji i uporządkował kraj a potem,
przez dwieście lat bez wojen, porządek ten doskonalono.
Ale dawno już przesadzili. Przykłady? Na moim osiedlu
nie wolno było mieć psów, bo brudzą a na strzyżonych
regularnie trawnikach ostały się tylko stokrotki. Cóż to
za podwórko bez psów? Albo trawniki bez bodziszków,
których pełno na bulwarach nad Wisłą? Nauczyłem się nazw
wszystkich kwiatów przy krakowskich ścieżkach i mam
dziesiątki podobizn biegających kundli.
Człek jest jak pijany chłop wracający gościńcem
do domu. Co wylezie z jednego rowu, to zaraz wpadnie po
drugiej stronie. Ale po tej drugiej stronie, miałem tam
czyściutki śmietnik z wieloma pojemnikami i czerwoną
skrzynką na baterie. Jego dach był pokryty ziemią i
kwitły na nim
rozchodniki. (FOTO)
----------------------
ŚRODA 3 CZERWCA
Przez kontakt na mojej stronie internetowej
otrzymuję wiadomość, że w dawnym mieszkaniu zalewam
sąsiadce łazienkę. Nie mogąc się dodzwonić, jadę
taksówką na miejsce. Po drodze, wyobrażam sobie jak woda
spływa z balkonu-galerii. Kierowca uspokaja mnie, że nic
się nie stało, bo to przecież tylko czysta woda.
Otwieram drzwi do mieszkania i wody nie widać, otwieram
łazienkę, także sucha. Okazało się, że zawór, który
zakręciłem, zaczął przeciekać i kapiąca woda przeniknęła
przez podłogę.
Dom wybudowano w początkach PRLu a mój pokój,
wynajęty od znajomej ze Sztokholmu, nie był remontowany
nigdy. Przeciekał kaloryfer i rury wodociągowe. Gdy się
wprowadziłem, nie było żadnych drzwi wewnętrznych a
artysta fotograf, który mieszkał przede mną, ściany
pomalował na granatowo, szafę w żółte koła a na
zniszczonych parkietach zostawił plamy we wszystkich
kolorach.
Miałem tam mieszkać rok, najwyżej dwa a wyszło
pięć. Nie rozpakowałem paczek z książkami, które
zajmowały kuchnię, zresztą nie zmieściłyby się w
malutkim pokoiku skoro całość miała 28 metrów. Tym
bardziej, że architekt łazienkę umieścił między kuchnią
i pokoikiem a środkiem w kształcie litery L biegł długi
korytarz. Właścicielka nazwała go drugim pokojem. Pod
kuchennym oknem, w ścianie, była rozsuwana szafka,
pewnie zamiast lodówki. Obok mnie, na takiej
przestrzeni, mieszkało małżeństwo z dwójką dorosłych
dzieci.
----------------------------
CZWARTEK 4 CZERWCA
Od rana pada deszcz. Chwilami mży i wtedy
szyba, pokryta tysiącami kropelek, przypomina kryształ.
(FOTO)
Niektóre krople kluczą między tymi, co już
nieruchome, osuwają się w dół i jakby się ścierały stają
się coraz mniejsze, aż w końcu zatrzymują się i one.
Tylko te największe prują prosto i zbierając po drodze
inne, giną u dołu okiennej ramy.
Poi si torno all'eterna fontana - Potem się
wraca do wiecznego źródła. C. S. Lewis, Smutek.
Widziałem podobną instalację w Bunkrze Sztuki.
Na wystawie były dzieła korzystające ze zjawiska chaosu,
tzn. procesów niemożliwych do przewidzenia. Każdy ślad
spadającej kropli jest inny, ponieważ ciągłe
najmniejsze, nawet niewidoczne zmiany, wpływają
(dosłownie) na ich ruch. I taka jest też nasza sytuacja.
Jedni przewidują, że stracimy mieszkania, inni
przeciwnie są pełni optymizmu. Ale zarówno ci pierwsi,
jak i ci drudzy, zależnie od charakteru i życiowych
doświadczeń, opierają się na kilku przypadkowych
faktach.
W samo południe, tuż za oknem, słyszę dzwon
Zygmunta. Majestatyczny dźwięk. W przyrodzie nie ma
takiego, bo nawet piorun to nie to. Królewska pewność,
spokojna i radosna potęga.
------------------------
SOBOTA 6 CZERWCA
Na zakupach. Mój brat, który o budowaniu wie
wszystko, powiedział: kup sobie wiertarkę. Stoję więc
przed tymi pistoletami. Który wybrać? Ceny od
kilkudziesięciu do kilkuset złotych. Z ich siłą,
podobnie. Biorę średnią, 810 watów.
Z wiertłami jeszcze ciekawiej. Jedno kosztuje
40 zł a cała paczka o różnych rozmiarach, zarówno do
żelaza jak i do drewna a także jakieś spiralne i 300
dybli, zaledwie 10 zł. Nawet z plasteliny, tak
zapakowane, zamknięte na trzy spusty, powinny kosztować
więcej. Sam transport z Chin jest więcej wart. Ja wiem,
że to do niczego, ale może wywiercę kilka dziur i na
pewno nie będą to w żelazie. A przynajmniej się nauczę,
do jakiej śruby użyć 4 mm a do jakiej 10.
--------------------------------
PONIEDZIAŁEK 8 CZERWCA
Licząc, że wynajęcie mieszkania na naszym
osiedlu jest warte 1 000 zł, wynajęcie wszystkich, to
180 tysięcy. W ciągu roku ponad dwa miliony.
Nie liczę garaży, dwóch poziomów przestrzeni
użytkowej i innych dochodów. A tymczasem już drugi rok
mieszkania te stoją puste. Jak nazwać taką rozrzutność?
Skoro ja mogę mieszkać to znaczy, że
praktycznie jest to możliwe a więc pozostali wyrzucają
miliony w błoto.
-------------------------
ŚRODA 10 CZERWCA
Wieczorem poszedłem nad Zalew. To miejsce do
mieszkania wybrałem także ze względu na bliskość lasu.
Na polanach, dookoła kamieniołomu, rosną chyba wszystkie
kwiaty, jakie w życiu widziałem. Wyróżnia się wysoki,
karminowy goździk i drugi, którego nie znam,
ciemno-niebieski, podobny do łubinu.
Wszędzie winniczki. Mały chłopczyk liczy je a
gdy brat go poprawia:
- Przecież ten domek jest pusty,
- Bo ślimaczek poszedł sobie na wycieczkę -
odpowiada tamten.
Nieprzyjemny zgrzyt, tak, wlazłem i rozgniotłem
żywe stworzenie, które dom nosi wszędzie ze sobą.
Nad Wisłą, tam gdzie mieszkałem poprzednio,
miałem kilka bezpańskich orzechów. Planowałem, że
powrócę, gdy przyjdzie czas robienia nalewki, tymczasem
tutaj są ich dziesiątki. Widocznie ta ziemia na skałach,
to dobre miejsce dla kwiatów, winniczków i orzechów.
-------------------------
SOBOTA 13 CZERWCA
Każdy ma swoje Kilimandżaro - powiedziała dziś
w radiu Anna Dymna.
Moje ma zaledwie pięć pięter, ale stoi nad
przepaścią eksmisji na bruk.
W takich momentach życia, gdy się ma na głowie
tysiące spraw poznajemy, co znaczy pomoc innych. Podczas
tej przeprowadzki ze Szwecji na Wierzbową, bez przerwy
ktoś mi pomagał. Najczęściej radą. Kilka osób pytało czy
nie potrzebuję pomocy? Ale najbliżsi nie musieli pytać.
Zosia u swojej znajomej, załatwiła mi mieszkanie w
Krakowie, Ewa poleciła osobie pracującej w konsulacie w
Malmo a Ryszard podarował mi paczki, przemyślnie
składane, specjalnie do przeprowadzek. Kilkanaście
rodzin zapraszało mnie do siebie na pożegnalne
przyjęcia. Byłem tak zmęczony, że nie mogłem mówić a tu
propozycja kilkugodzinnego gadania. Odmawiałem i widać
było, że niektórzy czują się urażeni.
Poznaje się też wtedy, co znaczy rodzina,
której pomoc jest bezwarunkowa.
--------------------------
WTOREK 16 CZERWCA
W ogóle żyliśmy tam jakby w dwóch różnych
wymiarach.
Oni spokojni, pewni tego, co będzie jutro, za
rok, czy nawet do końca życia. W Szwecji, gdy się już
człowiek zakorzeni, może żyć z zamkniętymi oczami.
Wszystkie mechanizmy działają bezbłędnie. Poruszali się
więc jak na zwolnionym filmie, gdy ja zrywałem więzy,
szamotałem się na wszystkie strony, przeważnie
niewiadome. A jednak było mi ich żal. Zobaczyłem wtedy
tam, nasze, imigrantów, sieroctwo.
Teraz kupuję wszystko, co szwedzkie a więc mam
kuchenkę, szafę, drewniane żaluzje z IKEI. Ściany
pomalowane szwedzką farbą. Na imieniny dostałem sztućce
a sam częstowałem szwedzkimi hot dogami, lignon
(czerwone borówki) i gloggiem (korzenne wino). Nawet
nieświadomie - zauważyłem dopiero w domu po napisach na
opakowaniu - kupiłem szwedzką deskę sedesową, która
reklamuje się jako ekologiczna. Wyjątkowo masywna i
twarda, widocznie nie chodzi tu o moje środowisko. Mam
do nich zaufanie, bo tam wszystko jest naprawdę tym, za
co się podaje. A więc kuchenka jest kuchenką, szafa,
szafą i wiem, że z deski sedesowej nagle nie spadnę.
Po przyjeździe do Szwecji pracowałem przy
sadzeniu tulipanów na akord. Ogrodnik powiedział nam
studentom, że z podwórka do hali, mamy wozić po 10
skrzynek z ziemią. Ale ponieważ w drzwiach mieściło się
20, więc ładowaliśmy ile się dało. Gdy on to zobaczył,
widziałem jak nie może pojąć dlaczego, skoro powiedział
10, my wozimy po 20 skrzynek? Dlaczego nie robimy tak,
jak on mówił? Zabrał nam wózek i mogliśmy nosić, ile nam
się podobało.
Najczęstszym powiedzonkiem, już prawie
przerywnikiem, który ciągle się powtarza w radiowych
rozmowach, jest zwrot "tak naprawdę". Ktoś mówi jak jest
i zaraz dodaje, "ale tak naprawdę..." Czyli to, co mnie
się wydaje, że jest, to tylko złudzenie, fikcja, a tu
magik od radiowego stolika, pstryk, ujawnia mi zakrytą
prawdę.
-----------------------------
CZWARTEK 18 CZERWCA
Zachwycałem się szwedzkim dachogródkiem a tu za
oknem także mam śmietnik, dach zarośnięty chwastami a na
dodatek jeszcze garaż. Trzy w jednym. (FOTO)
Tak jak wszyscy, szukam pomocy w urzędach.
Najpierw pojechałem do biura znajomego senatora. Młody
aspirant poinformował mnie, że senator przyjmuje tylko w
co drugi poniedziałek i poradził przyjść godzinę
wcześniej, by zająć kolejkę.
Jadę więc piękną trasą rowerową wymijając na
niej przechodniów. Biuro się mieści w prywatnej willi.
Brama jest zamknięta, zimno. Byłem pewny, że kolejkę
zajmę na korytarzu, gdzie stoi kilka krzeseł a tymczasem
mam chodnik. Pół godziny przed otwarciem przychodzi
starsza pani. Przyjechała z daleka. Zaraz po niej,
zjawia się młody człowiek pracujący w krakowskim
wydawnictwie i prosi, by go przepuścić w kolejce, bo
chce odebrać papiery, które dziś jeszcze musi gdzieś
zanieść.
Mija godzina 19 a senatora nie ma. Kolejka
powiększa się o trzech panów w garniturach i z
półgodzinnym opóźnieniem, zajeżdża auto, wysiada senator
ze świtą. Powiało władzą. Za spóźnienie przepraszał
papież, tu ani słowa. Przyjmuje mnie w małym pokoiku,
tłumaczę, że kilkaset osób, że wołająca o pomstę
niesprawiedliwość, że możemy przyjść grupą, pyta czy nie
mam jakichś papierów. Daję mu skierowanie do
prokuratora. Wszystko trwa parę minut. Obiecuje odpisać
mailem. Mija tydzień, dwa, cisza. Dzwonię, nagrywam się
na automatyczną sekretarkę, ale już nie czekam. Senator
ma pewnie ważniejsze sprawy a tu stracił tylko jeden
głos w wyborach i znajomego.
---------------------------------
PONIEDZIAŁEK 22 CZERWCA
Wreszcie wszystkie książki stoją na półkach.
Zapakowane, czekały pięć lat. Przez cały wieczór patrzę
na nie tak, jak wcześniej przez okno. Bez nich moje
życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Na wsi mieliśmy
tylko dwuhektarowe poletko, więc umiem się posługiwać
sierpem, narzędziem z epoki żelaza.
Odkąd pamiętam, zbierałem książki. Wtedy bez
wyboru, każdą dostępną wymieniałem za znaczki pocztowe
lub kupowałem za pieniądze, zarobione zrywaniem jagód,
które babcia sprzedawała pod halą. W niedzielę, na
stoisku przed księgarnią w Jarosławiu, ciągnąłem jeden
los. Gdy był pusty, przesuwałem się jak najdalej od
sprzedającej i gdy spojrzała w bok, ściągałem z brzegu
upatrzoną książkę, chowałem za koszulę i biegłem,
zatrzymując się dopiero pod wiaduktem kolejowym na
granicy miasta. Do dziś śni mi się ten bieg.
W tak kompletowanej bibliotece, obok Jaszczura,
Balzaca, którego znalazłem w szafce dziadka, stały
Dzieła wszystkie, Krasickiego, ogromna księga z początku
XIX w. na żółtawym, pergaminowym papierze, której
brakowało kilkunastu kartek. Otwierałem ją zawsze w
czasie choroby i zasypiałem nad Mikołaja
Doświadczyńskiego przypadkami.
Pierwszą książką, którą przeczytałem była
Historia gałgankowej Balbisi.
Drugą były Martwe dusze, Gogola. Zdzierżyłem tylko kilka
stron i do dziś pamiętam opisany tam pokój z karaluchami
jak suszone śliwki. Kilka książek z pierwszej biblioteki
sprzed pół wieku, o wytartych grzbietach, podpisanych
dziwnym pseudonimem, ponumerowanych, stoi przede mną na
półce.
--------------------------
WTOREK 23 CZERWCA
Czy nasz król Mieszko ma coś wspólnego z
mieszkaniem?
Oczywiście. W czasach Piastów, "mieszkać"
znaczyło "robić coś powoli, guzdrać się" a w
domu się "bydliło", (stąd "bydło"), czyli "było". "Mieszkiem"
(misiem) nazywano też niedźwiedzia, który porusza się
niezdarnie. (Samo słowo "niedźwiedź" pochodzi od
"miodojad". Czyli można powiedzieć, że sąsiedzi ze
wschodu, za władcę mają Mieszka I - Miedwiediewa). Nasz
pierwszy król musiał więc przypominać niedźwiedzia.
A jaką ścieżką skojarzeń, "guzdranie się"
przeszło w "stałe przebywanie w domu"?
Zaczęto mówić, że "komuś się mieszka" to
znaczy, że "czas mu się dłuży".
Do dziś pozostało "nie omieszkaj", jako "nie
zwlekaj, nie przegap".
Trzeba pamiętać, że wówczas odwiedziny nie
trwały godzinę czy dwie lecz przeważnie kilka dni. Jeśli
ktoś do znajomych jechał konno przez lasy dziesiątki
kilometrów, to nie mógł zaraz wracać i dlatego "witaj"
znaczyło "zanocuj u nas". I tak "mieszka" zaczęto
mówić, gdy ktoś "zwlekał z wyjazdem". A stąd już tylko
krok do dzisiejszego znaczenia.
W moim przypadku, oba te znaczenia są
prawdziwe. To, co najważniejsze zrobione, po tygodniach
pośpiechu, mogę się poguzdrać w mieszkaniu.
-------------------------
PIĄTEK 26 CZERWCA
Tam, gdzie mieszkałem poprzednio, nie było
korytarza tylko biegnąca wzdłuż wszystkich 10 mieszkań
na piętrze, galeria. Gdy robiło się cieplej, życie
przenosiło się na balkon. U wejścia, przy rozkładanym
stoliku, popijała kawę pani Agata. Przez okno z kuchni
dolatywał zapach potraw, którymi pani Halina co rusz
kogoś częstowała.
Tuż za progiem w poprzek, leżała Roksa. (FOTO)
Gdy wychodziłem, nawet w największe upały, podnosiła
się, łapą otwierała drzwi i po chwili wracała z piłeczką
w zębach. Uwielbiała być bramkarzem. Nawet z kilku
metrów, trudno było strzelić jej gola.
Po mojej drugiej stronie mieszkała charakterna
góralka, pani Małgosia, dla której "tak" znaczyło "tak",
a "nie", nie. Przez pierwsze dwa lata, przyglądała mi
się bez przekonania. Może dlatego, że nauczyłem się
szwedzkiego "nja", które znaczy coś pośredniego
między "nie" (nej) i "tak"(ja). Po pięciu
latach moglibyśmy jednak chyba konie kraść. Natomiast
jej jamniczek Filipek, do ostatnich swoich dni, szczekał
na mnie groźnie. Moje kuchenne okno wychodziło w samym
środku galerii tak, że chcąc nie chcąc, każdego dnia
słyszałem wszystko, co się wydarzyło.
A mężczyźni? Byliśmy bladym tłem dla tych
dzielnych kobiet, o sercach jak wulkan. One od zawsze
wiedziały, że "tak naprawdę" w życiu liczy się
serdeczność, reszta - wybacz Roksa - psu na budę.
-----------------------------
NIEDZIELA 28 CZERWCA
Z kościoła, w którym dziś mówiono, że "ten, kto
ma dużo, nie powinien mieć za wiele" (św. Paweł), wracam
pasem zieleni na osiedlu Podwawelskim. Wiele tu drzew,
nieskoszonej trawy, wszędzie proste, gustowne ławeczki.
Osiedle ubogie, lecz zadbane. Przy jednym z szarych
śmietników, rośnie kilka kwiatów a tego jeszcze nie
widziałem. Na tych podwawelskich plantach jest już nowy,
unijny, plac zabaw, ale także pozostałości po dawnych.
Tu i tam pojedyncze zjeżdżalnie, boiska, huśtawki,
drabinki a nawet ogromna atrapa ciężarówki bez kół, do
zabawy. Ależ Martynka się ucieszy! Gdy była niedawno,
kolekcjonowała place zabaw. Odwiedziła cztery a nie
wiedziałem, że po drugiej stronie ulicy takie cuda.
Idę i nagle masywny płot z metalowych prętów a
za nim wiezienie? Szpital chorób zakaźnych? Poprawczak?
Zaraz wyskoczy rottweiler? Nie. To tylko nowiutkie,
lukrowane osiedle. Ludzie oszczędzali całe życie, więc
boją się, że mógłbym przejść pod ich blokami. Mają nawet
malutką, wychuchaną piaskowniczkę, więc ich dziatwa
odgrodzona od złych wpływów takimi prętami, na pewno
wyrośnie na ludzi. Jakich? Przestraszonych.
Podejrzliwych. Lepszych od innych. Smutnych. Samotnych.
Ale za to bogatych!
--------------------------
WTOREK 30 CZERWCA
Ponieważ nie muszę już szukać łyżeczki, więc
szukam odpowiedzi na jedno z pytań, które cały czas nie
daje mi spokoju. A nie daje dosłownie, bo godzinami
muszę się guzdrać z jego skutkami. Już drugi dzień
różnymi chemikaliami, ścieram zacieki po bezbarwnym
kleju. Zachlapane są nim szyby w oknach i drzwiach,
płytki na balkonie i drzwi wejściowe.
Dlaczego ci młodzi chłopcy (rozmawiałem z nimi,
gdy budowali ten blok), wszędzie gdzie tylko mogli,
zostawili coś niewykończonego jak dziury dookoła futryn
albo jeszcze gorzej, spartaczyli to, co robili. Wokół
drzwi wyjściowych zachlapali gładzią połowę futryny.
Odpowiedzi, że się śpieszyli, że nikt ich nie pilnował,
że niedouczeni a nawet, że byli pijani, nic mi nie dają.
O spokoju nie mówiąc. Wolę już zostać z tym pytaniem.
PS.
Być może, ci budowlańcy nie nauczyli się
jeszcze, że gdy się coś robi, to największą frajdę ma
człowiek z tego, że wykonał to dobrze. Zwierzętom
wystarczy, że się najedzą, my potrzebujemy jeszcze, by
było smaczne, ładnie podane i w dobrym towarzystwie.
Szkoda, że oni o tym nie wiedzą i tracą radość z dobrze
wykonanej roboty. A ja, czas.
----------------------
KONTAKT
CD
lipiec
|