Antoni Orzech                            ZADOMOWIENIE - blog na Wierzbowej                 czerwiec 2009

 
 

BLOG

 

 

2009 

czerwiec 

lipiec 

sierpień 

wrzesień 

październik 

listopad 

grudzień  

 

2010

styczeń 

luty

marzec

kwiecień

maj

czerwiec

lipiec  

sierpień

wrzesień

październik

listopad

grudzień  

 

2011

styczeń

luty

marzec

kwiecień

maj

czerwiec

lipiec

sierpień

wrzesień

październik

listopad

grudzień

 

2012

styczeń

luty  

marzec

kwiecień

maj

czerwiec

lipiec

sierpień

wrzesień

październik

listopad

grudzień

 

2013

styczeń

luty

marzec

kwiecień

maj

czerwiec

lipiec

sierpień

wrzesień

październik

listopad

grudzień

 

2014

styczeń

luty

marzec

kwiecień

maj

czerwiec

lipiec

sierpień

wrzesień

październik

listopad

grudzień

 

2015

styczeń

luty

marzec

kwiecień

maj

czerwiec

lipiec

sierpień

wrzesień

listopad

grudzień

 

2016

styczeń

luty

 

 

-------

Skałki

PSY

drzewa

 

    www.antoniorzech.eu

 

KONTAKT 

 

  


 

2009

ŹRóDŁOSŁóW

 

mieszkać

zamieszkiwanie

naparstek

paznokieć

rozgrzeszenie

sprawiedliwość

j. polski : szwedzki

 

2009

LUDZIE

 

MacIntyre

Heidegger

Boznańska

Vermeer

 

2009

KWIATY

DRZEWA

PTAKI

 

bodziszek

ślaz

żywokost

lepnica

poziewnik

pępawa

kozibród

słonecznik

dąb

gołębie

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

    

 

 

   

       

 

--------------------

SOBOTA 30 MAJA

 

Pierwszy dzień w moim nowym mieszkaniu.

To już dwunaste z kolei i mam nadzieję, że ostatnie.

Pierwsze własne. Własne, bo zapłaciłem i mieszkam, ale chcą mi je zabrać i sprzedać, by oddać pieniądze tym, co nas oszukali.

 

W Szwecji uczyłem języka polskiego. Przez kilkanaście lat odkładałem i wracając do kraju byłem dumny, że zatrudnię dwie osoby; jedna będzie pracować za moją emeryturę a druga za pieniądze na to mieszkanie. Teraz doszło jeszcze kilkoro innych, którym muszę płacić. Adwokaci bronią mnie przed utratą mieszkania, syndyk próbuje je sprzedać. I jeszcze dzień i noc czuwają, aby z bloków czegoś nie ukradziono.

- Zawsze mówiłeś, że nie chcesz mieszkać na ogrodzonym osiedlu a tu masz siatkę dookoła i prywatnego ochroniarza - żartuje siostrzeniec.

Ponieważ w nocy w całym osiedlu nie ma żywego ducha, czuję się jak Robinson krakowski. Pierwszy raz mogę grać na skrzypcach nie obawiając się, że ktoś tego słucha. Samotność w samym sercu Krakowa.

 

Dawno temu dotarłem autostopem do Asyżu. Na całą wyprawę miałem 10 dolarów, które i tak trzeba było przemycić. Korzystałem więc z poleconych adresów.

- W mieście świętego Franciszka pytaj o brata Polaka - radzili bardziej doświadczeni.

- Io vogljo fratello Polacco - mówię do zakonnika na furcie.

Przyszedł staruszek, pochylony, posuwał nogami. Zawsze mówił w trzeciej osobie.

- Jak sobie podje, to niech idzie do siebie tak, żeby nikt go nie widział, bo znowu powiedzą, że Polak Polaka sprowadził. - Zostawił mnie w pustym refektarzu z miską makaronu i butlą rozwodnionego wina.

Wcześniej byliśmy na galerii, z której widać cudowne pagórki Umbrii.

- Tutaj ma dwadzieścia cel, to sobie wybierze. - Przez kilka dni, zupełna cisza w ogromnym klasztorze. Tak jak teraz.

 

Asyż

 tu, na samej górze były moje cele     

 

-----------------------

NIEDZIELA 31 MAJA

Przeprowadzka z dwoma tysiącami książek na piąte piętro to nieludzki wysiłek. Winda jest, ale nie działa. Następnego dnia siedzę, patrzę przez okno i błogosławię architekta, który przeszklił drzwi i balkon. W dole rośnie potężny dąb i jesiony, dalej pasmo drzew aż do lasu na Skałkach Twardowskiego. Wieczorem przyleciały jerzyki. Wysoko, przecinają niebo zakosami w karkołomnych akrobacjach. Między drzewami, jak strzały, śmigają kosy. Czasem przeleci gawron, nieporadny bombowiec przy tamtych myśliwcach. A wszystkie czarne jak węgiel. Raz przepłynęła roztańczona mgławica małych ptaszków.

Dwie czarne muchy, przyklejone do szyby, tu sobie znalazły bezpieczne miejsce.

 

Na schodach nie ma światła. Wczoraj pracowałem do północy i zapomniałem latarki. Schodziłem, trzymając się poręczy i licząc stopnie. Gdy pod nogami zaszeleściły śmieci, zrozumiałem, że jestem w piwnicy. Trzeba wyjść piętro wyżej, tam puścić poręcz i znaleźć wyjście z hallu. Ale gdy na ścianie poczułem metalowe drzwi skrzynki na wodomierze, które są tylko na piętrach, zgłupiałem. Aby się upewnić, znów zszedłem niżej, wróciłem i znalazłem wyjście. Dziś sprawdziłem wszystko. Metalowe drzwi skrzynki okazały się windą, o której zapomniałem a w piwnicy jest otwarty, półtorametrowy dół. Zastawiłem go paletą.

 

--------------------------------

PONIEDZIAŁEK 1 CZERWCA

Część każdego dnia schodzi mi na szukaniu. Ponieważ paczki były zbyt ciężkie do wnoszenia na taką wysokość, transportowcy przepakowali je, mieszając wszystko ze wszystkim. I tak, nie wiem gdzie są sztućce. Mam tylko małą łyżeczkę, której strzegę jak oka w głowie. Można nią posłodzić herbatę, jeść makaron czy posmarować chleb. Odnoszę ją w jedno i to samo miejsce, ponieważ  łyżeczki posianej nie wiadomo gdzie, trzeba potem długo szukać. Z tego chaosu, wyłoniło się już kilka centrów, jedno - kulinarne, drugie - elektroniczne, trzecie - higiena, czwarte centrum - garderoba, piąte - dopiero w zarysie.

 

Podobnie jest z książkami. (FOTO) Wnosili je, wysypując na stosy i tak ojciec Leon w mnisim kapturze, pokornie słucha Sokratesa Krońskiej a Gombrowicz przeprosił się z Sienkiewiczem. Piotr Wielki obok Piłsudskiego i Znajomych z zerówki, Małgorzaty Musierowicz. Wypłynęła też mała książeczka Staszka Goli, z którym mieszkałem w Żaczku. Każdego wieczoru, sam dla siebie, z pamięci "odmawiał" szeptem kilka wierszy tak, jak ja modlitwy.

 

------------------------

WTOREK 2 CZERWCA

Przedpołudnia spędzam w urzędach. Dziesięć dni zajęło mi zameldowanie a kilka razy wydawało się już niemożliwe. Brakowało wymeldowania. Zadzwoniłem do poważanej osoby w mojej rodzinnej wsi. Przyjaciel poszedł i dzwoni, że mnie tam nie ma w żadnych dokumentach, bo po 30 latach wysyłają je do Przemyśla. Dzwonię do tego archiwum. Poszukają, ale trzeba napisać podanie, można e-mailem, choć jego odbiór zajmie parę dni a kolejka poszukujących jest na kilka miesięcy. Po tłumaczeniach, pani archiwistka obiecuje znaleźć mnie w ciągu tygodnia. I nie znajduje. Dostaję zaświadczenie, że szukano wśród posiadaczy pastwisk, koni, gruntów rolnych, itp. Jedyna wartościowa rzecz, jaką wtedy miałem, to skrzypce, ale takiego spisu widocznie nie ma.

 

Jadę do urzędu. Odesłano mnie do młodej, energicznej i jak się okazało, życzliwej kierowniczki, która przez godzinę wydzwaniała do wszystkich możliwych miejsc i w Jarosławiu znalazła świadectwo mojego urodzenia. A więc na pewno istniałem.

- To wystarczy - mówi - a tu wpisze pan adres ze Szwecji.

Po trzech dniach mam odpis aktu i znowu jestem w urzędzie.

- Akt urodzenia, zamiast wymeldowania, to niemożliwe - mówi pani za biurkiem.

- Ale pani kierowniczka powiedziała...

- Pani kierowniczki dzisiaj nie ma - ucina moje tłumaczenia. W końcu daje się przekonać o ile dowiozę papier z Przemyśla. Wszędzie jeżdżę na rowerze, więc następna godzina gimnastyki i pani idzie kserować dokumenty.

Natychmiast wraca, bo zauważyła, że na zaświadczeniu odbioru mieszkania brak pieczątki dewelopera. Musi być! Jest piątek, późne popołudnie. Telefon dewelopera nie odpowiada, więc mam dwa dni na rozmyślania, co zrobić, jeśli bankrut zlikwidował biuro.

- Wyrobisz sobie jego pieczątkę - radzi siostrzeniec.

 

Biuro było. Jedyny, od stycznia nieopłacany urzędnik przyniósł kilka pieczątek do wyboru i tak zakończyła się ta część Odyssei. Skąd właśnie ten poemat? Bo w nim Odys po wielu przygodach wraca do ojczystej Itaki. A którą z nich przypomina ta historyjka? Tę, z jednookim cyklopem. Gdyby go nie oślepił a siebie i towarzyszy nie przywiązał pod baranami, zostałby zjedzony. Niewiele brakowało i mnie zjadłby jednooki potwór.

 

Przez trzydzieści lat w Szwecji nie spędziłem w urzędach tyle czasu, co tutaj przez te 10 dni. Tam nie ma zameldowania ani pieczątek. Nie ma też dowodów osobistych, który teraz próbuję wychodzić, bo znów nie mogą znaleźć poprzedniego.

Tak, ale tam już w XVII w. żył Oxenstjerna, geniusz od biurokracji i uporządkował kraj a potem, przez dwieście lat bez wojen, porządek ten doskonalono. Ale dawno już przesadzili. Przykłady? Na moim osiedlu nie wolno było mieć psów, bo brudzą a na strzyżonych regularnie trawnikach ostały się tylko stokrotki. Cóż to za podwórko bez psów? Albo trawniki bez bodziszków, których pełno na bulwarach nad Wisłą? Nauczyłem się nazw wszystkich kwiatów przy krakowskich ścieżkach i mam dziesiątki podobizn biegających kundli.

 

Człek jest jak pijany chłop wracający gościńcem do domu. Co wylezie z jednego rowu, to zaraz wpadnie po drugiej stronie. Ale po tej drugiej stronie, miałem tam czyściutki śmietnik z wieloma pojemnikami i czerwoną skrzynką na baterie. Jego dach był pokryty ziemią i kwitły na nim rozchodniki. (FOTO)

 

 

----------------------

ŚRODA 3 CZERWCA

Przez kontakt na mojej stronie internetowej otrzymuję wiadomość, że w dawnym mieszkaniu zalewam sąsiadce łazienkę. Nie mogąc się dodzwonić, jadę taksówką na miejsce. Po drodze, wyobrażam sobie jak woda spływa z balkonu-galerii. Kierowca uspokaja mnie, że nic się nie stało, bo to przecież tylko czysta woda. Otwieram drzwi do mieszkania i wody nie widać, otwieram łazienkę, także sucha. Okazało się, że zawór, który zakręciłem, zaczął przeciekać i kapiąca woda przeniknęła przez podłogę.

 

Dom wybudowano w początkach PRLu a mój pokój, wynajęty od znajomej ze Sztokholmu, nie był remontowany nigdy. Przeciekał kaloryfer i rury wodociągowe. Gdy się wprowadziłem, nie było żadnych drzwi wewnętrznych a artysta fotograf, który mieszkał przede mną, ściany pomalował na granatowo, szafę w żółte koła a na zniszczonych parkietach zostawił plamy we wszystkich kolorach.

 

Miałem tam mieszkać rok, najwyżej dwa a wyszło pięć. Nie rozpakowałem paczek z książkami, które zajmowały kuchnię, zresztą nie zmieściłyby się w malutkim pokoiku skoro całość miała 28 metrów. Tym bardziej, że architekt łazienkę umieścił między kuchnią i pokoikiem a środkiem w kształcie litery L biegł długi korytarz. Właścicielka nazwała go drugim pokojem. Pod kuchennym oknem, w ścianie, była rozsuwana szafka, pewnie zamiast lodówki. Obok mnie, na takiej przestrzeni, mieszkało małżeństwo z dwójką dorosłych dzieci.

 

----------------------------

CZWARTEK 4 CZERWCA

 

 

Od rana pada deszcz. Chwilami mży i wtedy szyba, pokryta tysiącami kropelek, przypomina kryształ. (FOTO) Niektóre krople kluczą między tymi, co już nieruchome, osuwają się w dół i jakby się ścierały stają się coraz mniejsze, aż w końcu zatrzymują się i one. Tylko te największe prują prosto i zbierając po drodze inne, giną u dołu okiennej ramy. 

Poi si torno all'eterna fontana - Potem się wraca do wiecznego źródła. C. S. Lewis, Smutek.

 

Widziałem podobną instalację w Bunkrze Sztuki. Na wystawie były dzieła korzystające ze zjawiska chaosu, tzn. procesów niemożliwych do przewidzenia. Każdy ślad spadającej kropli jest inny, ponieważ ciągłe najmniejsze, nawet niewidoczne zmiany, wpływają (dosłownie) na ich ruch. I taka jest też nasza sytuacja. Jedni przewidują, że stracimy mieszkania, inni przeciwnie są pełni optymizmu. Ale zarówno ci pierwsi, jak i ci drudzy, zależnie od charakteru i życiowych doświadczeń, opierają się na kilku przypadkowych faktach.

 

W samo południe, tuż za oknem, słyszę dzwon Zygmunta. Majestatyczny dźwięk. W przyrodzie nie ma takiego, bo nawet piorun to nie to.  Królewska pewność, spokojna i radosna potęga.

 

------------------------

SOBOTA 6 CZERWCA

Na zakupach. Mój brat, który o budowaniu wie wszystko, powiedział: kup sobie wiertarkę. Stoję więc przed tymi pistoletami. Który wybrać? Ceny od kilkudziesięciu do kilkuset złotych. Z ich siłą, podobnie. Biorę średnią, 810 watów.

 

Z wiertłami jeszcze ciekawiej. Jedno kosztuje 40 zł a cała paczka o różnych rozmiarach, zarówno do żelaza jak i do drewna a także jakieś spiralne i 300 dybli, zaledwie 10 zł. Nawet z plasteliny, tak zapakowane, zamknięte na trzy spusty, powinny kosztować więcej. Sam transport z Chin jest więcej wart. Ja wiem, że to do niczego, ale może wywiercę kilka dziur i na pewno nie będą to w żelazie. A przynajmniej się nauczę, do jakiej śruby użyć 4 mm a do jakiej 10.

 

--------------------------------

PONIEDZIAŁEK 8 CZERWCA

Licząc, że wynajęcie mieszkania na naszym osiedlu jest warte 1 000 zł, wynajęcie wszystkich, to 180 tysięcy. W ciągu roku ponad dwa miliony.

Nie liczę garaży, dwóch poziomów przestrzeni użytkowej i innych dochodów. A tymczasem już drugi rok mieszkania te stoją puste. Jak nazwać taką rozrzutność?

Skoro ja mogę mieszkać to znaczy, że praktycznie jest to możliwe a więc pozostali wyrzucają miliony w błoto.

 

-------------------------

ŚRODA  10  CZERWCA

Wieczorem poszedłem nad Zalew. To miejsce do mieszkania wybrałem także ze względu na bliskość lasu. Na polanach, dookoła kamieniołomu, rosną chyba wszystkie kwiaty, jakie w życiu widziałem.  Wyróżnia się wysoki, karminowy goździk i drugi, którego nie znam, ciemno-niebieski, podobny do łubinu.

 

Wszędzie winniczki. Mały chłopczyk liczy je a gdy brat go poprawia:

- Przecież ten domek jest pusty,

- Bo ślimaczek poszedł sobie na wycieczkę - odpowiada tamten.

Nieprzyjemny zgrzyt, tak, wlazłem i rozgniotłem żywe stworzenie, które dom nosi wszędzie ze sobą.

 

Nad Wisłą, tam gdzie mieszkałem poprzednio, miałem kilka bezpańskich orzechów. Planowałem, że powrócę, gdy przyjdzie czas robienia nalewki, tymczasem tutaj są ich dziesiątki. Widocznie ta ziemia na skałach, to dobre miejsce dla kwiatów, winniczków i orzechów.

 

-------------------------

SOBOTA 13 CZERWCA

Każdy ma swoje Kilimandżaro - powiedziała dziś w radiu Anna Dymna.

Moje ma zaledwie pięć pięter, ale stoi nad przepaścią eksmisji na bruk.

 

W takich momentach życia, gdy się ma na głowie tysiące spraw poznajemy, co znaczy pomoc innych. Podczas tej przeprowadzki ze Szwecji na Wierzbową, bez przerwy ktoś mi pomagał. Najczęściej radą. Kilka osób pytało czy nie potrzebuję pomocy? Ale najbliżsi nie musieli pytać. Zosia u swojej znajomej, załatwiła mi mieszkanie w Krakowie, Ewa poleciła osobie pracującej w konsulacie w Malmo a Ryszard podarował mi paczki, przemyślnie składane, specjalnie do przeprowadzek. Kilkanaście rodzin zapraszało mnie do siebie na pożegnalne przyjęcia. Byłem tak zmęczony, że nie mogłem mówić a tu propozycja kilkugodzinnego gadania. Odmawiałem i widać było, że niektórzy czują się urażeni.

Poznaje się też wtedy, co znaczy rodzina, której pomoc jest bezwarunkowa.

 

--------------------------

WTOREK 16 CZERWCA

W ogóle żyliśmy tam jakby w dwóch różnych wymiarach.

Oni spokojni, pewni tego, co będzie jutro, za rok, czy nawet do końca życia. W Szwecji, gdy się już człowiek zakorzeni, może żyć z zamkniętymi oczami. Wszystkie mechanizmy działają bezbłędnie. Poruszali się więc jak na zwolnionym filmie, gdy ja zrywałem więzy, szamotałem się na wszystkie strony, przeważnie niewiadome. A jednak było mi ich żal. Zobaczyłem wtedy tam, nasze, imigrantów, sieroctwo.

 

Teraz kupuję wszystko, co szwedzkie a więc mam kuchenkę, szafę, drewniane żaluzje z IKEI. Ściany pomalowane szwedzką farbą. Na imieniny dostałem sztućce a sam częstowałem szwedzkimi hot dogami, lignon (czerwone borówki) i gloggiem (korzenne wino). Nawet nieświadomie - zauważyłem dopiero w domu po napisach na opakowaniu - kupiłem szwedzką deskę sedesową, która reklamuje się jako ekologiczna. Wyjątkowo masywna i twarda, widocznie nie chodzi tu o moje środowisko. Mam do nich zaufanie, bo tam wszystko jest naprawdę tym, za co się podaje. A więc kuchenka jest kuchenką, szafa, szafą i wiem, że z deski sedesowej nagle nie spadnę.

 

Po przyjeździe do Szwecji pracowałem przy sadzeniu tulipanów na akord. Ogrodnik powiedział nam studentom, że z podwórka do hali, mamy wozić po 10 skrzynek z ziemią. Ale ponieważ w drzwiach mieściło się 20, więc ładowaliśmy ile się dało. Gdy on to zobaczył, widziałem jak nie może pojąć dlaczego, skoro powiedział 10, my wozimy po 20 skrzynek? Dlaczego nie robimy tak, jak on mówił? Zabrał nam wózek i mogliśmy nosić, ile nam się podobało.

 

Najczęstszym powiedzonkiem, już prawie przerywnikiem, który ciągle się powtarza w radiowych rozmowach, jest zwrot "tak naprawdę". Ktoś mówi jak jest i zaraz dodaje, "ale tak naprawdę..." Czyli to, co mnie się wydaje, że jest, to tylko złudzenie, fikcja, a tu magik od radiowego stolika, pstryk, ujawnia mi zakrytą prawdę. 

 

-----------------------------

CZWARTEK 18 CZERWCA

 

 

Zachwycałem się szwedzkim dachogródkiem a tu za oknem także mam śmietnik, dach zarośnięty chwastami a na dodatek jeszcze garaż. Trzy w jednym. (FOTO)

  

Tak jak wszyscy, szukam pomocy w urzędach. Najpierw pojechałem do biura znajomego senatora. Młody aspirant poinformował mnie, że senator przyjmuje tylko w co drugi poniedziałek i poradził przyjść godzinę wcześniej, by zająć kolejkę.

Jadę więc piękną trasą rowerową wymijając na niej przechodniów. Biuro się mieści w prywatnej willi. Brama jest zamknięta, zimno. Byłem pewny, że kolejkę zajmę na korytarzu, gdzie stoi kilka krzeseł a tymczasem mam chodnik. Pół godziny przed otwarciem przychodzi starsza pani. Przyjechała z daleka. Zaraz po niej, zjawia się młody człowiek pracujący w krakowskim wydawnictwie i prosi, by go przepuścić w kolejce, bo chce odebrać papiery, które dziś jeszcze musi gdzieś zanieść.

 

Mija godzina 19 a senatora nie ma. Kolejka powiększa się o trzech panów w garniturach i z półgodzinnym opóźnieniem, zajeżdża auto, wysiada senator ze świtą. Powiało władzą. Za spóźnienie przepraszał papież, tu ani słowa. Przyjmuje mnie w małym pokoiku, tłumaczę, że kilkaset osób, że wołająca o pomstę niesprawiedliwość, że możemy przyjść grupą, pyta czy nie mam jakichś papierów. Daję mu skierowanie do prokuratora. Wszystko trwa parę minut. Obiecuje odpisać mailem. Mija tydzień, dwa, cisza. Dzwonię, nagrywam się na automatyczną sekretarkę, ale już nie czekam. Senator ma pewnie ważniejsze sprawy a tu stracił tylko jeden głos w wyborach i znajomego.

 

---------------------------------

PONIEDZIAŁEK 22 CZERWCA

Wreszcie wszystkie książki stoją na półkach. Zapakowane, czekały pięć lat. Przez cały wieczór patrzę na nie tak, jak wcześniej przez okno. Bez nich moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Na wsi mieliśmy tylko dwuhektarowe poletko, więc umiem się posługiwać sierpem, narzędziem z epoki żelaza.

 

Odkąd pamiętam, zbierałem książki. Wtedy bez wyboru, każdą dostępną wymieniałem za znaczki pocztowe lub kupowałem za pieniądze, zarobione zrywaniem jagód, które babcia sprzedawała pod halą. W niedzielę, na stoisku przed księgarnią w Jarosławiu, ciągnąłem jeden los. Gdy był pusty, przesuwałem się jak najdalej od sprzedającej i gdy spojrzała w bok, ściągałem z brzegu upatrzoną książkę, chowałem za koszulę i biegłem, zatrzymując się dopiero pod wiaduktem kolejowym na granicy miasta. Do dziś śni mi się ten bieg.

 

W tak kompletowanej bibliotece, obok Jaszczura, Balzaca, którego znalazłem w szafce dziadka, stały Dzieła wszystkie, Krasickiego, ogromna księga z początku XIX w. na żółtawym, pergaminowym papierze, której brakowało kilkunastu kartek. Otwierałem ją zawsze w czasie choroby i zasypiałem nad Mikołaja Doświadczyńskiego przypadkami.

 

Pierwszą książką, którą przeczytałem była Historia gałgankowej Balbisi. Drugą były Martwe dusze, Gogola. Zdzierżyłem tylko kilka stron i do dziś pamiętam opisany tam pokój z karaluchami jak suszone śliwki. Kilka książek z pierwszej biblioteki sprzed pół wieku, o wytartych grzbietach, podpisanych dziwnym pseudonimem, ponumerowanych, stoi przede mną na półce.

 

--------------------------

WTOREK 23 CZERWCA

Czy nasz król Mieszko ma coś wspólnego z mieszkaniem?

Oczywiście. W czasach Piastów, "mieszkać" znaczyło  "robić coś powoli, guzdrać się" a w domu się "bydliło", (stąd "bydło"), czyli "było". "Mieszkiem" (misiem) nazywano też niedźwiedzia, który porusza się niezdarnie. (Samo słowo "niedźwiedź" pochodzi od "miodojad". Czyli można powiedzieć, że sąsiedzi ze wschodu, za władcę mają Mieszka I - Miedwiediewa). Nasz pierwszy król musiał więc przypominać niedźwiedzia.

 

A jaką ścieżką skojarzeń, "guzdranie się" przeszło w "stałe przebywanie w domu"?

Zaczęto mówić, że "komuś się mieszka" to znaczy, że "czas mu się dłuży".

Do dziś pozostało "nie omieszkaj", jako "nie zwlekaj, nie przegap".

 

Trzeba pamiętać, że wówczas odwiedziny nie trwały godzinę czy dwie lecz przeważnie kilka dni. Jeśli ktoś do znajomych jechał konno przez lasy dziesiątki kilometrów, to nie mógł zaraz wracać i dlatego "witaj" znaczyło "zanocuj u nas". I  tak "mieszka" zaczęto mówić, gdy ktoś "zwlekał z wyjazdem". A stąd już tylko krok do dzisiejszego znaczenia.

W moim przypadku, oba te znaczenia są prawdziwe. To, co najważniejsze zrobione, po tygodniach pośpiechu, mogę się poguzdrać w mieszkaniu.

 

-------------------------

PIĄTEK 26 CZERWCA

Tam, gdzie mieszkałem poprzednio, nie było korytarza tylko biegnąca wzdłuż wszystkich 10 mieszkań na piętrze, galeria. Gdy robiło się cieplej, życie przenosiło się na balkon. U wejścia, przy rozkładanym stoliku, popijała kawę pani Agata. Przez okno z kuchni dolatywał zapach potraw, którymi pani Halina co rusz kogoś częstowała.

Tuż za progiem w poprzek, leżała Roksa. (FOTO) Gdy wychodziłem, nawet w największe upały, podnosiła się, łapą otwierała drzwi i po chwili wracała z piłeczką w zębach. Uwielbiała być bramkarzem. Nawet z kilku metrów, trudno było strzelić jej gola.

Po mojej drugiej stronie mieszkała charakterna góralka, pani Małgosia, dla której "tak" znaczyło "tak", a "nie", nie. Przez pierwsze dwa lata, przyglądała mi się bez przekonania. Może dlatego, że nauczyłem się szwedzkiego "nja", które znaczy coś pośredniego między "nie" (nej) i "tak"(ja). Po pięciu latach moglibyśmy jednak chyba konie kraść. Natomiast jej jamniczek Filipek, do ostatnich swoich dni, szczekał na mnie groźnie. Moje kuchenne okno wychodziło w samym środku galerii tak, że chcąc nie chcąc, każdego dnia słyszałem wszystko, co się wydarzyło.

A mężczyźni? Byliśmy bladym tłem dla tych dzielnych kobiet, o sercach jak wulkan. One od zawsze wiedziały, że "tak naprawdę" w życiu liczy się serdeczność, reszta - wybacz Roksa - psu na budę.

 

-----------------------------

NIEDZIELA 28 CZERWCA

Z kościoła, w którym dziś mówiono, że "ten, kto ma dużo, nie powinien mieć za wiele" (św. Paweł), wracam pasem zieleni na osiedlu Podwawelskim. Wiele tu drzew, nieskoszonej trawy, wszędzie proste, gustowne ławeczki. Osiedle ubogie, lecz zadbane. Przy jednym z szarych śmietników, rośnie kilka kwiatów a tego jeszcze nie widziałem. Na tych podwawelskich plantach jest już nowy, unijny, plac zabaw, ale także pozostałości po dawnych. Tu i tam pojedyncze zjeżdżalnie, boiska, huśtawki, drabinki a nawet ogromna atrapa ciężarówki bez kół, do zabawy. Ależ Martynka się ucieszy! Gdy była niedawno, kolekcjonowała place zabaw. Odwiedziła cztery a nie wiedziałem, że po drugiej stronie ulicy takie cuda.

 

Idę i nagle masywny płot z metalowych prętów a za nim wiezienie? Szpital chorób zakaźnych? Poprawczak? Zaraz wyskoczy rottweiler? Nie. To tylko nowiutkie, lukrowane osiedle. Ludzie oszczędzali całe życie, więc boją się, że mógłbym przejść pod ich blokami. Mają nawet malutką, wychuchaną piaskowniczkę, więc ich dziatwa odgrodzona od złych wpływów takimi prętami, na pewno wyrośnie na ludzi. Jakich? Przestraszonych. Podejrzliwych. Lepszych od innych. Smutnych. Samotnych. Ale za to bogatych!

 

--------------------------

WTOREK 30 CZERWCA

Ponieważ nie muszę już szukać łyżeczki, więc szukam odpowiedzi na jedno z pytań, które cały czas nie daje mi spokoju. A nie daje dosłownie, bo godzinami muszę się guzdrać z jego skutkami. Już drugi dzień różnymi chemikaliami, ścieram zacieki po bezbarwnym kleju. Zachlapane są nim szyby w oknach i drzwiach, płytki na balkonie i drzwi wejściowe.

Dlaczego ci młodzi chłopcy (rozmawiałem z nimi, gdy budowali ten blok), wszędzie gdzie tylko mogli, zostawili coś niewykończonego jak dziury dookoła futryn albo jeszcze gorzej, spartaczyli to, co robili. Wokół drzwi wyjściowych zachlapali gładzią połowę futryny. Odpowiedzi, że się śpieszyli, że nikt ich nie pilnował, że niedouczeni a nawet, że byli pijani, nic mi nie dają. O spokoju nie mówiąc. Wolę już zostać z tym pytaniem.

 

PS.

Być może, ci budowlańcy nie nauczyli się jeszcze, że gdy się coś robi, to największą frajdę ma człowiek z tego, że wykonał to dobrze. Zwierzętom wystarczy, że się najedzą, my potrzebujemy jeszcze, by było smaczne, ładnie podane i w dobrym towarzystwie. Szkoda, że oni o tym nie wiedzą i tracą radość z dobrze wykonanej roboty. A ja, czas. 

 

----------------------

KONTAKT  CD  lipiec